sobota, 28 lutego 2015

9. Jak ja nienawidzę płakać!

Następnego dnia mieliśmy wyruszyć. Jeszcze poprzedniego dnia Piper, córka Afrodyty zrobiła mi przyspieszony kurs latania pegazem. Zdążyłam się zaprzyjaźnić ze Śnieżką, białą klaczą, która uznała, że mnie nie chce zostawić i poleci razem ze mną na misję. Kiedy już skończyłam poszłam się spakować, tak jak reszta mojej trójki. Do mojego ukochanego plecaczka wzięłam ubrania na zmianę, podstawowe kosmetyki i moje jedno, jedyne zdjęcie przedstawiające mnie z tatą. Teraz, kiedy stałam na wybrzeżu Long Island, co chwila sprawdzałam, czy mam je w kieszeni. Ann i Percy przyszli się z nami pożegnać. Blondynka wyglądała tak, jakby wysyłała swoje jedyne dziecko na wojnę. Z resztą on wyglądał tak samo. Podbiegła do mnie zamykając mnie w silnym uścisku. Aż pomyślałam, że chce mnie udusić.
- Masz na siebie uważać. Nie daj się ponieść nerwom. Pamiętaj ,że to ty dowodzisz misją.
- Dobrze, dobrze, wszystko wiem, ale błagam puść mnie, bo to nie potwory będą przyczyną mojej śmierci- odparłam. Blondynka w końcu mnie puściła. Podszedł Percy. Minę miał śmiertelnie poważną. Normalnie jak nie Percy.
-  Jak usłyszę, że zginęłaś osobiście zejdę do Hadesu i skopie ci tyłek-powiedział. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Nie martw się, będę na siebie uważać.
- I dobrze. Ale błagam cię wróć w jednym kawałku. Nie ufaj bogom. Jeśli chcą ci pomóc, przyjmij ich pomoc, ale pamiętaj. Będą chcieli coś w zamian-dodał. Kiwnęłam głową. To brzmiało logicznie. Widocznie nawet bogowie stosowali zasadę coś za coś. Dopiero gdy powiedział tę radę złamał się. Przytulił mnie jeszcze mocniej niż Annabeth. Staliśmy tak z dwie minuty nim zdecydował się mnie puścić. Teraz jego dziewczyna zwróciła się do dwóch chłopaków stojących obok mnie.
- Wy dwaj! Jeśli się dowiem, że przez waszą niekompetencję, nie przemyślane czyny, zgrywanie bohatera czy jakiekolwiek kłótnie coś jej się stanie to przysięgam, że osobiście was zabiję.
- No coś ty, Ann-powiedział Diego szczerząc zęby.
- Przecież nas znasz-dodał Leo. Córka Ateny tylko obrzuciła ich wzrokiem.
- Dołączam się do gróźb-poparł swoją dziewczynę Percy.
- Będzie z nami bezpieczna-odparli równocześnie chłopcy, żartobliwie salutując. Odwróciłam się patrząc na statek którym mieliśmy popłynąć do Delf. Argo II. Jak na moje kompletnie się nie znające na wszelakich pojazdach oko był całkiem niezły. I wielki jak diabli. Wzięłam głęboki oddech. Jeszcze raz mocno się przytuliłam do Annabeth i Percy'ego.
- To do zobaczenia!- wykrzyknęłam jeszcze i pobiegłam na pokład. Za mną podążyli Leo z Diegiem. Syn Hefajstosa zajął miejsce u sterów i zaczął wyprawiać tam jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, ale kiedy się wyprostował statek ruszył. Oparłam się o burtę i patrzyłam z góry na Obóz Herosów i na moich przyjaciół. O mały włos się nie popłakałam, ale przypomniałam sobie słowa Annabeth. To ja tu dowodzę. Muszę być twarda. Argo II zaczął się coraz szybciej oddalać od wybrzeży Long Island, jednak moje gołąbeczki nadal tam stały machając nam. Sama robiłam to samo, tylko w ich kierunku. Jednak pokrótce oni tez zniknęli we mgle. Widziałam tylko morze. Westchnęłam. Teraz to już na prawdę zostałam sama.
- Idę do swojej kajuty!- krzyknęłam w przestrzeń. Nie słysząc żadnego odzewu ze strony chłopaków poszłam tam gdzie powiedziałam. Usiadłam na łóżku i wyjęłam z kieszeni fotografię, gładząc ją machinalnie. Pewnie się zastanawiacie czemu chciałam w swojej wyprawie dwóch chłopaków których znałam praktycznie kilka minut, prawda? Z czystego egoizmu. Jeden był dla mnie szalenie miły, a drugi wydawał się być pomocny. Poza tym nadal miałam w pamięci dwa ostatnie wersy przepowiedni. A przyjaciel co ze wszystkich miał być najlepszym, wrogiem się stanie chcąc uczynić świat lepszym... O co mogło w tym chodzić? Pewnie, jakiś przyjaciel mnie zdradzi, ale jak będzie chciał "uczynić świat lepszym"? A nie mogę trzymać się z dala od wszystkich moich znajomych w obawie przed jakąś głupią przepowiednią! Znowu dopiero po dziesięciu minutach dobijania się to drzwi zorientowałam się, że ktoś coś ode mnie chce. Otworzyłam, zostawiając fotografię na łóżku.
- Można wejść?- zapytał Leo. Za nim zobaczyłam Diega. Odsunęłam się, wpuszczając chłopaków do środka. Syn Hefajstosa walnął się bezpardonowo na łóżko, a syn Posejdona usiadł na krześle. Ja przycupnęłam obok Lea.
- Więc? O co chodzi?- zapytałam po dłuższej chwili ciszy.
- Masz jakiś plan?- zapytał prosto z mostu Diego. Pokręciłam przecząco głową.
- Wiem tylko tyle, że mamy wbić do Delf i znaleźć Złoty Łuk-odparłam. Chłopak westchnął.
- To niewiele...
- Ale wystarczająco dużo, aby zrobić cokolwiek-obronił mnie Leo, mówiąc to trochę wyzywającym tonem.
- Sorry, nie chciałem, aby to tak zabrzmiało-powiedział Diego patrząc na mnie przepraszającym tonem. Skinęłam głową na znak, że nie obraziłam się na niego.
- Jutro rano coś wymyślę, dobrze?- powiedziałam, siląc się na uśmiech. Syn Posejdona skinął głową. Wstał i po prostu wyszedł, ale Leo jakoś nie chciał się ruszyć z mojego łóżka.
- Kto to jest? Ten facet obok ciebie-zapytał. Zajrzałam mu przez ramię. Trzymał w ręku moją fotografię. Miałam na niej jakieś osiem lat i przedstawiała moment, w którym tata stał obok mnie, pokazując jak strzelać z łuku.
- To mój tata-odparłam, zabierając mu zdjęcie.
- Jest dla ciebie kimś ważnym?
- Tak, w końcu to mój ojciec. Dbał o mnie odkąd pamiętam. Byłam u niego zawsze na pierwszym miejscu, starał się aby z mojej twarzy nigdy nie znikał uśmiech...A ja mu uciekłam właśnie ze szkoły-powiedziałam, starając zapanować nad głosem. Oczywiście mi nie wyszło, za każdym kolejnym słowem łamał mi się coraz bardziej aż w końcu nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Leo mnie objął.
- Nie martw się -powiedział. - Jestem pewien, że gdyby cię teraz widział byłby z ciebie dumny.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Mam taką nadzieję.
***
Hejoooo ^^ Jak Wam się podobało? Postarałam się, aby było trochę dłuższe niż zwykle. :P Dedyk dla Maji ^^
Sonia

czwartek, 26 lutego 2015

8. Udaje mi się wszytkich okłamać

 
Kiedy się obudziłam, leżałam na poduchach w jaskini ,a nade mną majaczyła się czyjaś zatroskana twarz. Nie rozpoznałam jej. Moje oczy działały tak, jak oczy krótkowidza bez okularów, a nawet gorzej. Widziałam niby coś, ale wszystko było rozmazane. Widziałam kolory. Przewagę fioletowego, jakieś pomarańczowe elementy... Słyszałam też jakieś rozmowy, ale brzmiały jak zbitka wszystkich języków świata. Nie mogłam rozdzielić słów, dźwięki brzmiały w moich uszach jak odgłosy dzikich zwierząt. Chciałam się poruszyć, ale moje ciało było jak z ołowiu. Jednak po paru minutach wszystko to minęło. Wzrok mi się wyostrzył, rozmowy zaczęły na powrót brzmieć zrozumiale. Twarz, którą widziałam przedtem należała do Percy'ego. Pomarańczowy kolor był na koszulkach dwóch innych obozowiczów. Jednym z nich była Ann. Drugim był chłopak, którego nie rozpoznałam. Miał gęste, kręcone, ciemne włosy, brązowe oczy, spiczaste uszy i dziecinną twarz. Chłopak był przeciętnej postury, ale z tego co dojrzałam z twarzy nie schodził uśmiech. Zauważyłam też, nie leżałam w takiej pozycji w jakiej upadłam. Pamiętałam ,że zanim zemdlałam, to upadłam na plecy, a teraz leżałam na boku z głową wspartą, jak mniemam na kolanie Percy'ego. Kiedy próbowałam się przewrócić, syn Posejdona poczuł wreszcie, że się obudziłam i zawołał:
- Ej, ludzie! Diana się obudziła!
- Bogowie, nie strasz nas tak nigdy więcej!- wykrzyknęła Annabeth, przytulając mnie na dzień dobry. Rachel stała za nią. Zaniepokoiło mnie to,że nigdzie nie widziałam tego chłopaka z którym rozmawiała.
- Czy to co usłyszałaś, było na prawdę takie straszne?- zapytała zatroskana ruda.
- Nie, nie było-skłamałam. - Po prostu miałam trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień i moje ciało musiało jakoś odreagować-dodałam najbardziej uspokajającym tonem na jaki mnie było stać.
- Ja też tak mam, kiedy patrzę w lustro, nie martw się-usłyszałam męski głos za sobą. Wszyscy się roześmiali, włącznie ze mną.
- Tak Leo, wiemy, że porażasz urodą nawet samego siebie-powiedział ze śmiechem Percy. A więc ten chłopak nazywał się Leo... Fajne imię. Gdybym nie leżała sobie na kolanach chłopaka Annabeth, nadal mając trudności ze wstaniem to bym się z nim przywitała ja człowiek. Chyba ten Leo to zauważył, bo bezpardonowo wziął mnie po pachy i postawił do pozycji pionowej. Odwróciłam się w jego kierunku i wyciągnęłam do niego rękę.
- Diana Davenporth, córka Artemidy- powiedziałam, mimowolnie się uśmiechając.
- Leo Valadez, syn Hefajstosa- odparł ściskając moją dłoń, odwzajemniając uśmiech. W tym momencie Ann zaczęła grzebać po kieszeniach wyraźnie czegoś szukając. Wreszcie z tylnej kieszeni dżinsów wyjęła srebrny medalik w kształcie serca zawieszony na równie srebrnym łańcuszku.
- Dziewczyna od Hekate ci to zrobiła. Medalik jest otwierany i gdy będziesz potrzebowała swojej broni po prostu go otwórz. Kiedy skończysz walczyć, przejedź po grawerunku z podpisem twojej mamy, wtedy łuk zmieni się w ten medalik-powiedziała dając mi go. Starłam się go sobie zapiąć na szyi, ale ręce tak mi się trzęsły, że było to prawie niemożliwe.
- Pomóc ci?- zaoferował się Leo. Skinęłam potakująco głową. To z czym ja się męczyłam z pięć minut on zrobił w trzy sekundy.
- Diana pamiętasz o czym była wróżba?- zapytał Percy, kiedy łańcuszek zawisł już na mojej szyi, a ja z synem Hefajstosa usiedliśmy.
- Oczywiście, że tak -powiedziałam. - Aż tak mocno nie uderzyłam się w głowę.
- Powiesz ją nam?- odezwała się Annabeth. Skinęłam głową.
- Apolla skradziony został Łuk Złoty
Dziecię bogini co miała dochować cnoty
Zwrócić broń musi do dnia najjaśniejszego
Wróg za przyjaciela ujdzie najlepszego -wyrecytowałam, celowo pomijając ostatnie dwa wersy.
- To wszystko?- zapytał zaskoczony Percy. Przygryzłam wargę. Nie chciałam ich okłamywać, ale nie chciałam mówić tych ostatnich wersów. Przerażały mnie, sprawiały iż nie wiedziałam komu mam ufać. I byłam się o to, kogo mogłabym utracić.
- Tak, to wszystko-odpowiedziałam, starając się nie odwracać wzroku. Chyba mi uwierzyli na słowo. - Jak sądzicie co się z tym łukiem stało? Przecież od tak nie wyparował!- dodałam, zmieniając z lekka temat.
- Ktoś chce skłócić bogów.  I jestem pewna, że to ktoś z Obozu maczał w tym palce-powiedziała Annabeth. Pokiwałam głową.
- Tylko, że nadal nie wiemy nawet gdzie ten Łuk może być schowany, ani nawet jak go oddać-powiedziałam zmartwiona.
- Oddać to jeszcze pół biedy. Wjeżdżasz na sześćsetne piętro Empire State Bulding i stamtąd już prosta droga na Olimp. Ale gdzie może być Łuk... To nie mam zielonego pojęcia-westchnął Percy. Spojrzałam na Rachel.
- Może udałby ci się zobaczyć coś? Jakąkolwiek wskazówkę!- zapytałam jej. Pokręciła głową.
- Nie wiem czy tak się da. Nie da się mieć takiego widzenia na zawoł...-zaczęła, ale po chwili się poderwała i podbiegła do czystego płótna, założonego na pobliską sztalugę. Chwyciła w ręce paletę z farbami i pędzel i zaczęła coś malować. Wszyscy wpatrywaliśmy się w nią w skupieniu. Po jakimś czasie wyprostowała się, wskazała pędzlem na obraz i powiedziała:
- Tam znajdziesz Łuk.
Podeszłam do malunku i mu się uważnie przyjrzałam. Bez wątpienia było to starożytne, greckie miasto. Wiedziałam, że gdzieś już je widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Za moimi plecami Annabeth pstryknęła palcami.
- Przecież to są Delfy! Czemu Apollo nie może znaleźć swojego Łuku na własnym terytorium?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale wiem, że musimy się tam w miarę szybko dostać. Jeśli dobrze myślę, ten "najjaśniejszy dzień" w mojej przepowiedni oznacza pierwszy dzień lata, czyli dwudziestego pierwszego czerwca, który wypada za trzy tygodnie. Muszę wyruszyć jak najszybciej-powiedziałam, odwracając się w stronę moich przyjaciół.
- Możesz wziąć dwóch towarzyszy ze sobą-powiedział do mnie Percy. Skinęłam głową. Już wiedziałam kogo chcę zabrać.
***

Cześć miśki wy moje kochane! Jak się podobało? Mam nadzieję,że bardzo :) Dedyk dla Emily Anders! 
Sonia 

wtorek, 24 lutego 2015

7. Poznaję opętaną dziewczynę


Zbaraniałam. Przez dłuższy czas nie mogłam wykrztusić słowa. Minęło ładnych parę minut  nim odzyskałam głos i zdołałam się wydrzeć:
- Że ja bardzo przepraszam, co? Nigdy nie widziałam mojej mamy, o Apollu nie wspominając! Jak niby miałabym ukraść łuk?!
- Diana, uspokój się, my to wiemy -powiedział Percy, ściskając moją drugą rękę. - Tylko Apollo tego nie ogarnia. Poza tym pomyśl, gdybyś ty podejrzewała swoją siostrę o kradzież swojej ulubionej rzeczy, nie oskarżyłabyś jej dziecka o taki czyn?
Chciałam zasłonić uszy przed uspokajającym głosem chłopaka, ale dobrze wiedziałam, że ma rację. Skinęłam więc smutno głową.
- A najlepszym sposobem na to, żeby Apollo jakoś się uspokoił i przestał oskarżać Artemidę o kradzież jest oddanie przez ciebie tego nieszczęsnego łuku-powiedział Chejron.
- Czemu ja?! - wybuchłam. Na na litość bogów, ja niczemu nie jestem winna!
- Bo gdy mu go oddasz, Apollo na prawdę uwierzy, że to nie byłaś ty, ani nikt z otoczenia twojej mamy-wyjaśniła Annabeth. - Twoja mama cię potrzebuje- dodała. Moja mama mnie potrzebuje... Zabrzmiało poważnie. Z jednej strony nigdy jej nie widziałam, a z drugiej opiekowała się mną na swój sposób. Westchnęłam.
- Mogę pójść, chociaż kompletnie nie wiem gdzie -powiedziałam w końcu.
- Więc przyjmujesz misję?- zapytał Chejron. Pokiwałam potakująco głową. Co innego mogłam zrobić? - W takim razie powinnaś spotkać się z Wyrocznią. Percy, Annabeth zaprowadźcie ją tam.
Zabrzmiało jeszcze poważniej. Wstałam jednak z moimi przyjaciółmi. Zaprowadzili mnie do jakiejś dziwnej jaskini, zostawiając mnie u jej wejścia.
- Kiedy już skończysz, pójdź do Wielkiego Domu lub do siebie. Powinnam już wtedy mieć twój przemieniony łuk -powiedziała Ann na odchodnym. Wysiliłam się na uśmiech i weszłam do jamy. Musze przyznać, że była bardzo ładnie urządzona. Wyglądający na drogi fioletowy, połyskliwy materiał był artystycznie udrapowany na ścianach. Gdzieniegdzie były rozwieszone sznury koralików, drobnych perełek i kamieni księżycowych. W szklanych stojakach były poustawiane wiśniowe świece o zapachu shelibu. Wszędzie leżały różnokolorowe poduchy. Zauważyłam też płótna, sztalugi, mnóstwo farb oraz obrazów. Chciałam podejść do obrazu, aby mu się przyjrzeć z bliska, ale powstrzymał mnie czyjś głos.
- Czyżbyś przyszła do Wyroczni?
Odwróciłam się. Przede mną stała dziewczyna o zielonych oczach i długich, kręconych, rudych włosach. Jej skóra była usiana piegami. Była ubrana w poprzecierane dżinsy i czarny T-shirt a na głowie zawiązała zieloną bandanę. Uśmiechnęła się do mnie. - Jestem Rachel Dare i to ja pełnię obowiązki Wyroczni.
- Ty też jesteś herosem?- zapytałam trochę z głupia frant. Pokręciła głową śmiejąc się.
- Nie, ja jestem tylko widzącą przez Mgłę śmiertelniczką.
- Przepraszam? Czym jest Mgła?
- To jest taka siła, która ukrywa przed oczami śmiertelników zdarzenia, które zrobili herosi, przeinacza potwory czy broń na sprzyjający śmiertelnikom tok wydarzeń-wytłumaczyła mi Rachel, nadal się uśmiechając.
- O, sorki, jeszcze się nie przedstawiłam. Nazywam się Diana Davenporth, jestem córką Artemidy-powiedziałam, uśmiechając się. Wyraz twarzy dziewczyny się zmienił. Sprawiała wrażenie jakby nagle doznała głębokiego szoku.
- Wo.. wow- zdołała wykrztusić. Po chwili ochłonęła i powiedziała wyciągając rękę w moim kierunku: -Miło cie poznać.
- Ciebie też-odparłam, ściskając jej dłoń.
- Ooo... czekaj, przygotuj się. Zaraz dostaniesz swoją przepowiednię -powiedziała dziewczyna i wtedy zauważyłam, że zesztywniała, a wyraz jej twarzy stał się bezbarwny. Po chwili z jej ust i ,co było bardziej przerażające, z oczu, zaczęła się wyłaniać zielona mgła. Gdy opadła na podłogę zmieniła się w cztery znane mi osoby: tatę, Elizabeth, Percy'ego i Annabeth. Pierwsza zaczęła mówić do mnie Ann, ale nie mówiła swoim głosem tylko potrójnym Rachel:
- Apolla został skradziony Łuk Złoty...-No Ameryki nie odkryłaś pomyślałam sarkastycznie, ale jej widmowa postać zaczęła mówić dalej. - Dziecię bogini co miała dochować cnoty...
- Zwrócić broń musi do dnia najjaśniejszego -wciął jej się w słowo widmowy Percy, mówiąc nadal głosem Rachel. - Wróg za przyjaciela ujdzie najlepszego.
- A przyjaciel, co ze wszystkich miał być najlepszym, wrogiem się stanie, chcąc uczynić świat lepszym.-odezwał się tata, patrząc prosto na mnie, wywołując u mnie silne wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że to tak na prawdę nie on, ale nie mogłam znieść myśli, że mogłam go w jakiś sposób zawieść. Zapadła cisza. Myślałam, że to już koniec mojej przepowiedni, ale postaci nadal się unosiły przede mną. I wtedy Elizabeth dorzuciła chyba najgorszy dla mnie fragment.
- Potomkini srebrnej łuny łowczej dozna utarty osoby najdroższej.
W tym momencie mój mózg chyba uznał, że wystarczy mi tych wrażeń jak na jeden dzień i, że powinnam pójść spać. Innymi słowami? Zemdlałam.
***

Czeeeeeść hirołsy moje kochane! :* Jak Wam się podobała dzisiejsza notka? Bo ja jestem z niej baaardzo zadowolona! Dedyk dla Wiktorii Ziembakowskiej ^^
Sonia

niedziela, 22 lutego 2015

6. Zostaję ogłoszona złodziejką


Kiedy już ochłonęłam po spotkaniu z Diegiem, uznałam, że j warto by się rozpakować. Odszukałam swój plecak i wysypałam jego zawartość na futro niedźwiedzia. Zaczęłam je układać w szafie i na komodzie. Dopiero gdy dotarłam do strzał, przystanęłam. Uklękłam i ostrożnie wzięłam do ręki jedną z nich. Obróciłam ją grotem w swoją stronę. Annabeth miała rację. Grot tej strzały był wykonany z metalu nieznanym mi z nazwy, a jeśli chodzi o ten rodzaj broni byłam uważana za specjalistkę. To musiał być ten "niebiański spiż" o którym mówiła Ann. Jednak obracając strzałę poczułam pod palcami jakąś nierówność. Zaintrygowana podniosłam ją na wysokość oczu, aż w końcu znalazłam jej przyczynę. Na niej ktoś wygrawerował czyjeś imię. Pochyliłam się. Thalia. Zaskoczona zaczęłam przeglądać wszystkie strzały. Na każdej było wygrawerowane inne imię. Candy, Nancy, Igriana... Ktoś chyba zrobił jakąś zrzutę strzał specjalnie dla mnie. Wtedy wzięłam do ręki łuk. Przyglądając mu się zauważyłam jak jest pięknie wykonany. Gryf, grzbiet i oba ramiona były srebrne i rzeźbione w jakiejś kształty, które sprawiały wrażenie jakby wokół łuku oplotły się winorośle, a  cięciwa była niezwykle wytrzymała. an gryfie zobaczyłam grawerunek, tym razem większy i bardziej ozdobny niż na strzałach. Artemida. Łuk mamy! Skąd ona mogła wiedzieć, że... Chociaż... Jakbym sięgnęła pamięcią wstecz to ten łuk pojawiał się już wcześniej. Na każdym survivalu, czy nawet na salach ćwiczebnych... Czyli... jednak mama na swój sposób o mnie dbała! Poprawił mi się humor. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Wstałam rozpromieniona i otworzyłam. Kiedy zobaczyłam, że w drzwiach stoją Percy z Ann to od razu rzuciłam się chłopakowi na szyję, piszcząc:
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
- Nie ma za co, a o co chodzi?- zapytał rozbawiony, o mało co się nie przewracając.
- Nie o co, ale o kogo! Dzięki za nasłanie na mnie Diega!
W tym momencie Annabeth zaczęła się zwijać ze śmiechu, za to Percy wyglądał na mocno skonfundowanego.
- A w czym takim on ci pomógł?- zapytał, gdy go już puściłam. Annabeth poczochrała mu włosy ze śmiechem.
- Jak ty nic nie rozumiesz Glonomóżdżku- powiedziała, a po chwili dodała, z lekka poważniejąc. -Diana, Cherjron wzywa cię do Wielkiego Domu.
Zbaraniałam. Przecież byłam na Obozie dopiero od kilku godzin! Nie zdążyłabym nabroić aż tak bardzo! Ale tylko skinęłam głową i już miałam pójść za nimi, gdy Percy zajrzał mi przez ramię do pokoju.
- Polubiłaś ten łuk, co? -zapytał przyklękając przy broni.
-Jest mojej mamy. Strzały też są czyjeś-odpowiedziałam, na dowód pokazując im grawerunki. Brwi Percy' ego uniosły się tak wysoko, jakby chciały mu uciec z twarzy.
- Daj mi ten łuk ze strzałami. Poproszę kogoś od Hekate aby ci go zaklął w ten sposób jak miecz Percy'ego- powiedziała Annabeth wyciągając rękę po broń.
- To znaczy, że z długopisu zrobi się ten łuk z tymi strzałami? - zapytałam podekscytowana, dając jej mój podarunek.
- Coś w tym stylu- odparła i dopiero wtedy ruszyliśmy do Wielkiego Domu. Kiedy doszliśmy na rozległy taras, oprócz Chejrona zobaczyłam najbardziej osobliwego faceta, jakiego kiedykolwiek było mi dane wżyciu zobaczyć. Gruby, stosunkowo niski w hawajskiej koszuli w tygrysim wzorze, o czarnych, niemal fioletowych włosach i przekrwionych oczkach. Grali w karty. Na nasz widok mruknął:
-Siadajcie.
Percy i Ann usiedli, a ja poszłam w ich ślady, bo domyśliłam się, że to jest ten Pan D. o którym mówił mi Diego. Chejron spojrzał na mnie.
- Odpoczęłaś Diano?
Skinęłam potakująco głową, nadal nie wiedząc co takiego nabroiłam.
- To dobrze. Zauważyłaś, że ostatnio to dzień i noc jakby kłócą się ze sobą?
Pokręciłam przecząco głową. Co, niby ja jestem tego przyczyną?
- Artemida i Apollo kłócą się o coś co zostało skradzione, a twój wujek oskarża o to twoją mamę.
W mojej głowie pojawiły się dwie nowe wiadomości. Jedną była złość. Jaki prawem ją oskarża? Mam by tego na pewno nie zrobiła! A druga to była myśl na temat tego, aby przez jakiś czas trzymać się z dala od dzieci Apolla.
- Apollowi skradziono Złoty Łuk, najważniejszy z jego broni, jest do niego bardzo przywiązany. Wie, że bóg bogowi nie może nic skraść, musi się posłużyć jakimś śmiertelnikiem bądź herosem. Na początku podejrzewał którąś z łowczyń Artemidy...
- Po co mojej mamie byłby jakiś Złoty Łuk?- zapytałam skonfundowana.
- Szczerze, sam tego nie wiem... Może Apollo wierzy, że jego siostra chce zająć władzę na całym niebie? W każdym razie, Artemida uznała ciebie...
- A Apollo sądzi, że to ty mu ukradłaś Łuk- dokończyła Ann, mocno ściskając mnie za rękę.
***

Siemanko ^^ Jak się dzisiaj podobało? :P Dedyk dla Oliwii ^^
Sonia
P.S. Wypowiedzcie się o wyglądzie bloga c;

wtorek, 17 lutego 2015

5. Przystojny chłopak najeżdża mi na dom


Na miękkich nogach szłam za Chejronem. Nie obchodziło mnie dokąd mnie prowadzi. Chciałam tylko walnąć się na łóżko, pomyśleć, popłakać... Ewentualnie w odwrotnej kolejności. Percy i Ann gdzieś zniknęli, zostawiając mnie pod opieką centaura. Na moje szczęście facet jakby czytał w moich myślach, bo gdy wreszcie się zatrzymaliśmy moim oczom ukazał się piękny, srebrny domek z mosiężną ósemką nad drzwiami.
- Domek Artemidy. Rozpakuj się i odpocznij, dziecko-powiedział Chejron i pogalopował sobie gdzieś. Otworzyłam drzwi, zatrzaskując je z całej siły za sobą. W środku znajdowały się zwykłe łóżka ze srebrną pościelą, toaletka z lustrem i miejscem na kosmetyki, posrebrzone komody i szafy. Na suficie wisiała lampa w kształcie półksiężyca, na ścianach futra zwierząt, a na dywanie leżało wielkie futro niedźwiedzia. Rzuciłam się  na najbliżej stojące łóżko ,rzucając plecak gdzieś w kąt. Głupio mi się przyznać, ale w ciągu kilku sekund zamieniłam się w ogromną fontannę łez. Pokrótce cała poduszka była mokra. Za co, za co, za co, za co! Dlaczego moją mamą nie mogła być... No choćby Afrodyta! Nie, zostanę dzieckiem bogini, która nienawidzi mężczyzn i w dodatku nigdy nie miała żadnych dzieci! Za co, za co, za co, za co?! I co, niby jak się urodziłam?! Miałam szansę zostać najbardziej wytykanym dzieckiem na Obozie! Czemu ja mam zawsze pod górę?! Czemu zawsze muszę odstawać od grupy?! Tak się skupiłam na płaczu  i biadoleniu nad sobą, że dopiero po dziesięciu minutach się zorientowałam iż ktoś się dobija do moich drzwi. Nie dadzą mi teraz chwili, aby mnie nie wytykać! Jednk  wzięłam kilka głębokich wdechów, uspokoiłam się i otworzyłam drzwi. Kiedy zobaczyłam kto w nich stoi miałam ochotę je zatrzasnąć, ale nie ze złości, tylko z zawstydzenia. Osobnik stojący przede mną był... ZNIEWALAJĄCO PRZYSTOJNY! Śliczne, gęste, ciemne włosy i piękne niebieskie oczy... A kiedy się do mnie uśmiechnął, poczułam się, jakbym się znalazła na Polach Elizejskich. Dopiero wtedy się zorientowałam, że on coś do mnie mówi. Wysiliłam umysł, aby skupić się na jego słowach.
- ...a nazywam się Diego Holmes- powiedział, wyciągając do mnie rękę. Uścisnęłam ją, mając nadzieję, że nie jestem cała czerwona.
- Diana Davenporth. A ty jesteś z...?
- Domek numer trzy -odparł, a gdy zobaczył moją nic nierozumiejącą minę dodał: - Domek Posejdona.
Na dźwięk imienia akurat tego boga, w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
- Percy cię tu przysłał? -zapytałam, za całych sił się starając, aby mój głos zabrzmiał gniewnie, tak samo, jak wyraz twarzy.
- Sam nie mógł przyjść. Poszedł razem z Annabeth do Wielkiego Domu i oprosił mnie abym ci dotrzymać towarzystwa.
- Dokąd?- zapytałam skonfundowana, równocześnie obiecując sobie , że przy najbliższej okazji wyściskam Percy' ego za tak genialny pomysł.
- Do... Dyrekcji Obozu, Pan D. , dyrektor ich wezwał-odpowiedział, przez chwilę szukając odpowiedniego słowa na określenie Wielkiego Domu. Wszedł do środka, aja zamknęłam za nim drzwi. Rozejrzał się, a jego wzrok padł na łóżko, na którym przed chwilą ryczałam. - Płakałaś?- zapytał.
- Nie- odparłam, czując, że się powoli czerwienię. Podszedł bliżej łóżka i podniósł poduszkę, którą zalałam swoimi łzami.
- Doprawdy? Tę poszewkę można z powodzeniem wyżymać jak mokrą ścierkę i miałbym z litr wody do morza.
Myślałam, że się zapadnę pod ziemię.
- To nic takiego-odparłam, odzyskując panowanie nad głosem. Wzruszył ramionami.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć-powiedział, kierując się w stronę drzwi, a ja podreptałam za nim. Otworzył drzwi i się obrócił. Położył sobie dłoń na tyle głowy. - No... To cześć.
- Cześć -odparłam. Oddalił się a ja gapiłam się na niego jak ciele na malowane wrota. Kiedy już zupełnie zniknął mi z oczu, zamknęłam drzwi i zsuwając się po nich przegryzłam wargę.
- Wow...-westchnęłam cicho, a po chwili uśmiechnęłam się ironicznie. Najwidoczniej nie odziedziczyłam wstrętu do mężczyzn po mamie... Chociaż Ann coś w drodze na Obóz wspominała o błogosławieństwach innych bogów... Chyba Afrodyta mnie polubiła...
***

Sul,sul! Jaak się podobało? Trochę dłuższe od poprzedniego, mam nadzieję,że to Was cieszy ^^ Dedyk dla Zoe, za ten piękny art Diega ^^
Sonia
P.S. Jak Wam się podobają piosenki z playlisty?

wtorek, 10 lutego 2015

4. Okazuję się być niemożliwym dzieckiem


Tym razem obudziłam się sama z siebie, o dziwo wyspana, mimo iż za oknem dopiero zaczęło świtać. Kiedy odwróciłam głowę w kierunku moich przyjaciół zauważyłam, że zaczęli się pakować i zbierać do wyjścia.
- Właśnie mieliśmy cię budzić - powiedziała na mój widok Annabeth. Wstałam z siedzenia, zabierając mój plecaczek. Wysiedliśmy z autobusu. Dopiero gdy poczułam świeże powietrze na twarzy, zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. Uciekłam ze szkoły... Ojciec mnie zabije! Hm, czekajcie ja wam go jeszcze nie przedstawiłam, prawda? No, to... Nazywa się Jhon Davenporth i jest łucznikiem. Podobno spotkał moją mamę na polowaniu. Mama zniknęła po miesiącu ich znajomości, a następne osiem miesięcy później tata znalazł przed swoim domem srebrną kołyskę ze mną w środku. W ogóle nie jestem do niego podobna. On ma ciemną skórę, ja prawie białą. On jest dosyć przysadzisty, ja szczupła. On jest spokojny i cierpliwy, ja żywiołowa i niecierpliwa, lekkomyślna...  Nigdy się nie ożenił, a do szkoły zawsze wysyłał mnie z survivalem i dobrymi zajęciami łucznictwa. No, i z internatem. Na jego wspomnienie poczułam okropne wyrzuty sumienia. On tak się starał abym była szczęśliwa i właśnie mu uciekłam ze szkoły. Jestem okropną córką...
- Diana idziesz?!-krzyknął do mnie Percy. Uniosłam głowę, dopiero teraz zauważając, że byli już jakiś metr przede mną. Przywołałam na twarz uśmiech.
- Jasne! już idę!- odkrzyknęłam i do nich podbiegłam. - Gdzie jest ten Obóz?
-Na Manhattanie, a konkretnie na Long Island. Właściwie to mamy do przejścia jakieś pięćdziesiąt metrów- odpowiedziała Annabeth. No OK, nie jest, źle. Kiedy szliśmy zachwycałam się przepięknymi widokami. było na co popatrzeć, uwierzcie mi! Pola, lasy, strumienie i pomniejsze rzeczki tak pięknie się mieniły we wschodzącym słońcu... Te pięćdziesiąt metrów przeszliśmy w jakieś pięć minut, może nawet mniej. Kiedy stanęliśmy na wzgórzu (Percy mnie poinformował, że nazywa się Wzgórze Herosów) aż mi dech zaparło. Cała kotlina była zalana słońcem. Z miejsca, w którym stałam, widziałam wielkie boisko do siatkówki, pola truskawek, morze, strumień, las... Budynki zbudowane na grecką modłę... A gdzieś w oddali usłyszałam rżenie koni. Widok był taki piękny, że nie mogłam uwierzyć, że to TYLKO obóz! Byłam w takim głębokim szoku ,że zapytałam:
- Czy... To jest prawdziwe?
- Jasne, że jest!- odparła Annabeth, kierując się w stronę sosny, która rosła na Wzgórzu. Dopiero wtedy zobaczyłam ,że o drzewo opiera się... centaur!  ten sam z którym rozmawiali moi przyjaciele w lesie. Poszłam za nimi, starając się sprawiać wrażenie, że codziennie widuję facetów z końskimi zadami. Kiedy przekroczyłam granicę sosny rozległ się grzmot. Miałam wrażenie, że na chwilę wszyscy wstrzymali oddech. Percy, Ann i centaur utkwili oczy w coś co było nad moją głową. Uznałam, że skoro oni się gapią to ja też! I podążając za ich wzrokiem zobaczyłam, że tuż nad moimi włosami pojawił się srebrny hologram przedstawiający srebrny łuk skrzyżowany z łanią. Cooo? Miałam ochotę krzyczeć. Przecież nawet taki tuman jak JA wiedział czyj to atrybut i zwierzę! I z tego co pamiętałam, akurat ta bogini nie mogła mieć dzieci! Patrzyłam na moich przyjaciół w panice szukając pomocy, ale Chejron tylko potwierdził moje obawy.
- Artemida. Pani Księżyca, Obrończyni Zwierząt, Wielka Łowczyni. Witaj Diano Davenporth, córko Pani Lasów i Gór.
***

Krócej już nie mogło być... ;-; Mam przynajmniej nadzieję,że się podobało... Dedyk dla Nessi!
Sonia

piątek, 6 lutego 2015

3. Elizabeth staje w plomieniach

 
Kiedy tylko Annabeth chwyciła sztylet, ja zarzuciłam sobie na plecy kołczan, a na łuk, który trzymałam w ręku założyłam strzałę. Percy wyczarował sobie jakimś cudem miecz z długopisu... Magia, po prostu magia. Czekaliśmy, chociaż nie wiem na co, ale czuć było w powietrzu napięcie. Wtedy coś poruszyło się między drzewami. Napięłam łuk, celując w tamtą stronę.
- Wyjdźcie!- krzyknęłam w ich stronę. Byłam zaskoczona gdy cienie się poruszyły i weszły w zasięg naszego wzroku. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam Elizabeth i jej trzy koleżaneczki. Moja pierwsza myśl? No chyba jednak nie! Myślałam, że zaraz padnę na ziemię i zacznę się zwijać ze śmiechu, ale wtedy one zaczęły się zmieniać. Ich włosy stały się ogniem, oczy zaczęły lśnić rubinową czerwienią. Nie miały już normalnych nóg, tylko jedna była zrobiona z metalu, a druga była ośla. Serio, miały kopyta i szarą sierść! Kiedy się do nas szyderczo uśmiechnęły zauważyłam, że ich zęby zmieniły się w wampirze kły. Cofnęłam się.
- Empuzy- jęknęła Ann. Percy wpatrywał się w Elizabeth, jakby ją pierwszy raz w życiu zobaczył. Aż się zaczęłam zastanawiać, czy nie lubi dziewczyn z ogniem zamiast włosów i zaraz mi tu rzuci Annabeth. Jednak on powiedział tylko:
- Kelli...
- Percy -odparła dawna Elizabeth.
- Diana, Annabeth. Skoro się teraz wszyscy znamy możecie mi powiedzieć co tu się odpiernicza?- zapytałam sfrustrowana. Wszyscy się na mnie spojrzeli z zaskoczeniem w oczach. Wzruszyłam ramionami i nawet nie celując, wypuściłam strzałę z cięciwy, która przeszyła empuzę stojącą najbliżej mnie. Trafiona spojrzała na mnie rozwścieczona, wyciągając w moim kierunku ręce, ale zanim zdążyła mi cokolwiek zrobić, zmieniła się w piasek. Jej koleżanka rzuciła się na mnie, lecz pomiędzy nas wskoczyła Ann, przeszywając ją swoim sztyletem. Ta również posypała się. Kelli/Elizabeth zdawała się tego nie zauważać, bo sama rzuciła się na biednego Percy'ego. Annabeth pobiegła mu pomóc, bo wyglądało to na prawdę źle, a ja wypatrywałam ostatniej empuzy. Po chwili poczułam silny ból i usłyszałam rozdzierający krzyk. Minęło parę sekund, nim się zorientowałam, że to ja krzyczę. Po tym z jakiego miejsca nastąpił atak wywnioskowałam, że empuza stoi za mną. Przykucnęłam i podcięłam ją nogą. Kiedy usłyszałam łupot ciała o ziemię, odwróciłam się i wbiłam w nią swoją strzałę. Ona również zmieniła się w piasek, a syk po drugiej stronie upewnił mnie, że Percy i Ann rozprawili się z Kelli. Podbiegli do mnie z wyrazem przerażenia na twarzy. Podążyłam za ich wzrokiem i zobaczyłam moją ranę w lewej ręce. Wyglądało to dosyć ohydnie. Empuza wyrwała mi kawałek przedramienia, widziałam skrawek mojej kości. Zrobiło mi się niedobrze. Percy pomógł mi usiąść i zaczął mnie uspokajać, a jego dziewczyna grzebała w swoim plecaku. Wreszcie dała mi jakąś butelkę.
- Wypij to. Do dna-nakazała. Ani myślałam się z nią sprzeczać i zaczęłam pić. Byłam szalenie zaskoczona smakiem napoju, bo smakował miętowymi cukierkami w czekoladzie. Kiedy już opróżniłam butelkę wykrzyknęłam:
-Co to jest?! Jest przepyszne!
- To nektar. Świetny lek na wszelakie rany bitewne, polecam -powiedział Percy, szczerząc do mnie zęby. Pełna niedowierzania spojrzałam na swoje lewe przedramię. Po wielkiej wyrwie nie było śladu, została tylko malutka blizna. Wpatrywałam się w to z rozdziawioną gębą. Wstaliśmy, wzięliśmy plecaki i, w przypadku Percy'ego, namiot i poszliśmy na skraj lasu. Ku mojemu zdziwieniu właśnie nadjechał autobus. Ann uznała, że do warto do niego wsiąść. Według niej jechał na Long Island. Zrobiliśmy tak jak powiedziała. Zajęliśmy "trójkę" na samym tyle. Oparłam głowę o zagłówek, gdy Ann oglądała moje strzały, wystające mi z plecaka. Byłam zaskoczona, że nikt w autobusie nie zwrócił na nie uwagi.
- Skąd je wzięłaś?- zapytała.
- No ze stołu z bronią-odparłam. - Czemu pytasz?
- Bo rozniosły te empuzy w piasek, a to może zrobić tylko grot z niebiańskiego spiżu, którego nie mają śmiertelnicy- odpowiedział za Ann Percy. Wzruszyłam ramionami, ale potem się nad tym zastanawiałam. Ktoś musiał wiedzieć, że coś nas napadnie i wiedział, że ja wezmę łuk... Podejrzane.
- Diana, idź lepiej spać-powiedział Percy. Wywróciłam oczami, ale w duchu się z nim zgodziłam. Byłam zmęczona.
- Dobrze, tato-mruknęłam. Nie widziałam, jego reakcji, bo już zamknęłam oczy i natychmiast zasnęłam.
***

Sul,sul! Taaa, to znów ja XD Mam nadzieję,że notka przypadła do gustu ^^ Dedyk dla Tini
Sonia

wtorek, 3 lutego 2015

2. Moi przyjaciele wmawiają mi rzecz niemożliwą

 
W nocy obudziły mnie czyjeś szepty. Wyciągnęłam się i przetarłam oczy rozglądając się dookoła. Było ciemno jak... No wiecie gdzie. Jednakowoż moją uwagę przykuły dwa puste śpiwory Perc'ego i Annabeth. Zaniepokoił mnie ten fakt. Wymacałam w ciemnościach łuk z kołczanem i cicho wyszłam z namiotu. Przy kłodach ich nie było, ale zauważyłam coś innego. Szept, który mnie obudził, dochodził zza namiotu. Były to bez wątpienia głosy Percy'ego i Ann. O co chodzi, pomyślałam. Cicho podkradłam się do nich utrzymując się w cieniu drzew. Nie, żebym im nie ufała, ale w tym momencie było to dla mnie bardzo dziwne. Kiedy ich zobaczyłam prawie upadłam na ziemię z wrażenia. Moja dwójka najlepszych przyjaciół rozmawiała... Przez jakąś cholerną tęczową mgiełkę z... No właśnie... Z CENTAUREM! Gadali z facetem o końskim, białym zadzie God Damit! A oni się zachowywali, jakby z takimi mitycznymi stworzeniami sobie gadali codziennie kurcze blade! Jak już się uspokoiłam zaczęłam przysłuchiwać się o czym rozmawiają.
-...i dlatego zwracamy się do ciebie Chejronie- mówiła Annabeth.
- Jeśli to, co mówicie dzieci, jest prawdą...-zaczął centaur, ale po chwili urwał. -Nie, to nie może być prawda, dobrze o tym wiecie...
- Ale Chejronie... Czy tak nie było również w moim przypadku? Ja też nie powinienem się urodzić, ale jednak tu jestem jako pierwszy syn Posejdona... Z Dianą jest przecież podobnie, nieprawdaż? Wszystkie znaki na to wskazują...-jąkał się Percy. Poczułam się tak, jakby ogromny kamień zagnieździł się w moim sercu. O co tu chodzi? O czym oni mówią? Jakie znaki na mnie wskazują? Do jakiejś sekty chcą mnie włączyć? Z centaurem na czele? I jaki kurna syn Posejdona?! Aaaa! Za dużo pytań, jak na mój biedny mózg do cholery!
- Percy, chłopcze, jeśli to co mówisz i insynuujesz jest prawdą... - powtórzył się Chejron. - To sytuacja jest znacznie gorsza niż kiedyś w twoim przypadku, oboje chyba z tego sobie zdajecie sprawę dzieci.
- Wiemy-odparła Annabeth. - Dlatego tak się martwimy. A ona jest jeszcze niedoświadczona, nie możemy jej od razu wysłać na misję. Przynajmniej tydzień by musiała spędzić w Obozie...
Jakim kurna obozie? O czym ja kurna nie wiem? CZEGO o nich nie wiem? Co takiego przeskrobał Percy,a  co takiego zarzucają mi? Przecież już go przeprosiłam za to wylanie wody i uderzenie gałęzią w brzuch!
-Ma czas do letniego przesilenia, tak samo jak wy w jej wieku. A poza tym ona sama zdecyduje o przyjęciu na siebie misji, bez różnicy, czy spędzi na Obozie tydzień czy parę godzin. To nie od was jej wybór zależy. Nie rób min Percy-dodał centaur, a chłopak opuścił głowę. -Idźcie spać, dzieci-powiedział i on, a wraz z nim mgiełka zniknęli. Przestraszona pobiegłam do namiotu, tak żeby mnie nie usłyszeli i wczołgałam się do śpiworu. Co mam zrobić? Przyznać się, że słyszałam o czym mówili czy może ugryźć się w język? Zdecydowałam, że im powiem o tym co słyszałam. Trudno, muszą jakoś przeżyć to, że zdarza mi się podsłuchiwać ludzi.  Tak więc, kiedy tylko usłyszałam, że moi przyjaciele weszli do namiotu od razu naskoczyłam na nich z pytaniami.
-Jaki czas? Jaki obóz? O co wam kurna chodzi?! I skąd wy znacie centaura do jasnej cholery?!
Przystanęli i popatrzyli się na siebie, chyba się zastanawiając ile podsłuchałam. Usiedli naprzeciw mnie.
- Bo widzisz Diano... Na świecie nadal żyją bogowie i boginie i robią sobie dzieci z śmiertelnikami. I ty jesteś właśnie takim dzieckiem, tak jak ja i Percy –zaczęła Ann, uważnie obserwując moją reakcję. Gdyby nie to, że przed chwilą widziałam, jak gadała z mitologicznym stworzeniem wyśmiałabym ją. Dobrze wiedziałam, że takie coś jest niemożliwe, ale jakiś szósty zmysł mi podpowiadał ,że dziewczyna nie kłamie. Skinęłam głową, aby mówiła dalej. – Będąc herosem, przyciągasz potwory. Musisz nauczyć się walczyć, aby im podołać. Jest jedno miejsce na Ziemi, gdzie możesz się tego nauczyć i w dodatku jest ono bezpieczne. Obóz Herosów. Nauczą cię walki z potworami, sztuki przetrwania, no i dowiesz się kto jest twoim boskim rodzicem-zakończyła Annabeth. Dotknęłam palcami szyi, jak zawsze, gdy się zastanawiałam.
- Skoro jesteście herosami… To jacy bogowie są waszymi rodzicami?- zapytałam w końcu.
- Moim jest Posejdon, a Annabeth Atena-odparł Percy.
- Czy oni się czasem nie nienawidzili?
- To, że się nie lubią, nie oznacza ,że my nie możemy być razem – odpowiedział chłopak, obejmując Ann. Skinęłam powoli głową.
- W takim razie, możemy jechać na ten Obóz choćby teraz – powiedziałam, szczerząc do nich zęby. Roześmiali się i zaczęliśmy się pakować. Kiedy już to zrobiliśmy i mieliśmy już ruszać z polanki, usłyszeliśmy skrzek i piskliwy śmiech.
- O nie... Zaczyna się -powiedziała Annabeth, wyjmując sztylet.
***

Jo! Jak tam, co tam?? XD Jak Wam się podobało? Dedyk dla Tini ^^
Sonia