niedziela, 24 maja 2015

17. Wróg i przyjaciel się ujawniają


Kiedy otworzyłam oczy widziałam,że jestem na jakimś świeżym powietrzu. Odruchowo chciałam poruszyć rękami, ale nie chciały nawet drgnąć. Zaskoczona i przestraszona zauważyłam, że nie są one pod naturalnym kątem. Wykręciłam szyję i zobaczyłam, że są przykute do jakiejś cholernej skały. Rozglądając się zaczęłam zauważać coraz więcej szczegółów. Skała do której przykute były moje ręce stała na zupełnie płaskim kawałku góry Co ciekawe byłam w centralnym punkcie tego koła. Na prawo ode mnie znajdował się stół. Wyciągając szyję przerażona ujrzałam długi, srebrny sztylet - puginał. Nie no, teraz to na pewno trafiłam do jakiejś sekty! Zauważyłam również, że nogi miałam podkulone. W dodatku moją głowę przeszył ostry ból. No tak, przecież uderzyłam się w nią upadając. Miałam jednak wrażenie, że gdybym zobaczyła tę ranę w lustrze, to nieźle bym się przestraszyła. Zaczęłam oglądać siebie. Przestraszona ujrzałam, że mój medalik nie znajduje się na mojej szyi. Patrząc dalej w dół zobaczyłam, że jestem cała ubabrana krwią. Zaczęłam wykręcać się ( na ile pozwalały mi przykute ręce), szukając tego przyczyny. Dopiero wtedy się zorientowałam, że miejscem w którym krew była najciemniejsza... Był mój brzuch. Nie wiem jakim cudem pozostałam przy zmysłach, nie odczuwając jakiegoś ogromnego bólu. Nie pytajcie mnie, na prawdę nie wiem. Wtedy nad moją głową usłyszałam skrzek. Utkwiłam wzrok w niebo i zobaczyłam dwa sępy krążące nade mną. I wtedy zobaczyłam złotą smugę, która wylądowała na moim ramieniu. Mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Daylight- powiedziałam, a raczej wyszeptałam. Mój głos brzmiał tak słabo, a samo używanie go kosztowało mnie wiele energii. Aż mi się w głowie zakręciło. Po chwili usłyszałam również głośny krzyk:
- Diana!
Uniosłam wzrok. W moim kierunku biegli Leo, Diego, Thalia i Candy. W duchu ucieszyłam się, że widzę ich wszystkich. Tak, nawet Candy. Wtedy na nich rzuciły się sępy.
- Nie!- krzyknęłam. Chciałam coś zrobić, jakoś im pomóc. Nie mogąc poruszyć rękoma, wyprostowałam gwałtowanie nogi. Sama byłam zaskoczona, że moja magia krwi zadziałała na sępy. Natychmiast rozbiły się o przeciwległą ścianę. Niestety, nie tylko ptaki. Wszyscy moi przyjaciele również. Oprócz jednej osoby. Diega. Podbiegł do mnie.
- Bogowie Diana! Wszystko w porządku?!- wykrzyknął, ujmując moją twarz w swoje dłonie.
- Można tak powiedzieć- wyszeptałam, uśmiechając się. Jego dotyk działał na mnie jak balsam. A jeszcze ten słodki gest... Gdybym nie miała  przykutych rąk do tej cholernej skały... Chyba jakoś wyczuł o co mi chodzi bo powiedział:
- Nie wiesz gdzie jest klucz?
Lekko pokręciłam głową. Uśmiechnął się, co sprawiło, że temperatura mojego ciała podskoczyła o jakieś pięćdziesiąt stopni.
- Zaraz coś się zaradzi- powiedział. Podszedł do stołu i wrócił  do głazu. Po chwili usłyszałam brzęk i poczułam,że moje ręce były wolne. Bardzo powoli wstałam, przykładając dłoń do wciąż krwawiącego brzucha. W tym momencie Daylight prychnął. Odwróciłam się zaskoczona. Diego parzył na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami.
- Trzeba sprawdzić, czy nic im nie jest- powiedziałam, przypominając sobie o moich zemdlonych przyjaciołach. Miałam nadzieję, że tylko zemdleli, a nie, że coś gorszego im się stało. Chciałam do nich podejść, ale syn Posejdona powstrzymał mnie. Złapał moją rękę i przyciągnął do siebie. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Nie martw się. Poradzą sobie - wyszeptał, uśmiechając się. Kiedy mówił czułam jego oddech na swojej twarzy. Nie było sensu powstrzymywać rumieńców. Wtedy zauważyłam, że uśmiech zaczął powoli znikać z jego twarzy. Nachylił się w moją stronę i zamknął oczy. Na sekundę przed zorientowałam się, co Diego chce zrobić. Zamknęłam oczy. Nie musiałam czekać długo. Jego usta zetknęły się z moimi. Delikatnie odwzajemniłam pocałunek. Bardzo powoli zaczął wplatać swoją dłoń w moje włosy. Ja przełożyłam swoją na jego szyję. Po paru minutach, może nawet godzinach (nie wiem, nie obchodziło mnie to) wreszcie się od siebie oderwaliśmy. Byłam cała czerwona na twarzy, doskonale o tym wiedziałam. Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Kocham cię Diano - powiedział Diego, nadal trzymając mnie za rękę, ale kiedy to mówił słyszałam w jego głosie ból. Podniosłam na niego wzrok. Coś w jego oczach się zmieniło. Jeszcze przed chwilą była w nich miłość i czułość, a teraz... Wściekłość. Pociągnął mnie za ręką, przewracając plecami na ziemię. Byłam w takim szoku, że aż nie wiedziałam co powiedzieć. Zapomniałam jak się wykonuje ruchy. Co się tu dzieje? W moich oczach zaczęły się pojawiać łzy. Nic nie rozumiałam. Wtedy w mojej głowie zabrzmiał głos Rachel. " A przyjaciel co ze wszystkich miał być najlepszym, wrogiem się stanie, chcąc uczynić świat lepszym"... Nie... Nie! Nie Diego! Każdy byle nie on! W ręku syna Posejdona zarobaczyłam puginał, który wcześniej leżał na stole. Uniósł go nad głową.
- Przepraszam - powiedział i opuścił go na mnie. Usłyszałam krzyk, a po chwili zobaczyłam Candy. Osłoniła mnie własny ciałem. Diego natychmiast wyjął z niej sztylet. Dziewczyna upadła na mnie. Miała przebity brzuch.
- Candy!- wykrzyknęłam. Podniosłam jej głowę. Łowczyni zaczęła powoli blednąć, ale jej oczy były rozświetlone. Ku mojemu zaskoczeniu lekko się uśmiechała.
- Wiedziałam - wyszeptała. - Wiedziałam, że mężczyznom nie wolno ufać.
- Miałaś rację- odparłam. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać.
- Skop mu tyłek pani - powiedziała cicho blondynka. Skinęłam głową i powoli wstałam. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam z nim walczyć, ale musiałam. Nadal płacząc powiedziałam w kierunku Diega.
- Kochałam cię. Myślałam, że można ci ufać... Ale nie widzę innego wyjścia- rzekłam. Syn Posejdona uśmiechnął się ironicznie.
- Skoro tak mówisz- odparł, wycierając usta. O nie, pomyślałam. TO mu nie ujdzie płazem. Równocześnie zaatakowaliśmy. Diego zamachnął się na mnie mieczem, celując w moją pierś, a ja w tym samym momencie użyłam swojej magii krwi. Wynik był taki, że zdołał zranić mi rękę, ale zastygł w pozycji pochylonej.
- I co teraz Diano?- zapytał, jakimś cudem się uśmiechając. - Nie jesteś prawdziwą łowczynią. Nie potrafisz zabijać.
Miał rację. Czułam przepływ jego krwi. Był w mojej mocy, mogłam go zabić. Ale tego nie zrobiłam. Nie potrafiłam. Podeszłam do niego i... Z całej siły przywaliłam mu w twarz. Rozległ się chrupot. "Jeśli źle wyprowadzisz cios, możesz sobie złamać nadgarstek." zabrzmiał mi w głowie głos Lea.
- Cholera jasna!- wyrwało mi się. Złapałam się za złamaną rękę, jednocześnie uwalniając Diega. Puginałem rozciął mi udo. W odpowiedzi znów użyłam swojej magii krwi, Złamaną rękę przycisnęłam do piersi. Uderzyłam synem Posejdona o głaz, do którego byłam przykuta. Myśląc, że zemdlał odwróciłam się, chcąc podbiec do Candy, ale wtedy on złapał mnie za ręce. Wykręcił mi je do tyłu, sprawiając, że wygięłam plecy. Moja głowa była tuż przy jego ustach.
- Nie chciałem tego - wyszeptał. - Myślałem, że mi jakoś pomożesz.
- W zabiciu mnie? Chyba zwariowałeś- odparłam, próbując się wyszarpać, ale miał silny uścisk, a poza tym złamana ręka tak mnie bolała... Z przerażeniem poczułam, że zaczyna jeździć mi płazem puginału po plecach.
- Na prawdę tego nie chciałem, ale... Musisz zginąć - powiedział i bardzo powoli zaczął mi wbijać sztylet w plecy w akompaniamencie moich wrzasków. Wtedy usłyszałam nagły świst,a potem dźwięk palonej tkaniny. Diego mnie puścił, a ja bezwładnie opadłam na ziemię. Zanim zemdlałam usłyszałam jeszcze jego głos:
- Pamiętaj, jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć.
***
Doprawdy, nie wiem jak mam Was za to przeprosić. Zabijecie mnie za to, wiem, ale planowałam to od początku... Dedyk dla wszystkich Herosów bądź Legionistów czytających mój blog... A co tam , pisząc to piłam herbatkę z szatanem XD
Sonia

piątek, 1 maja 2015

16. Zostaję porwana przez sępa


~Diana
Ledwo, ledwo doszliśmy na Argo II. Na statku przywitały nas Dalia ze Śnieżką. Widać było, że są niespokojne. Daylight podleciał do nich i zaczął coś im nawijać w swoim języku. Oba konie zarżały i utkwiły w nas swoje wielkie oczy. Wysiliłam się na uśmiech.
- Nic nam nie będzie- powiedziałam, siląc się na jak najbardziej uspokajający ton głosu. Nie wiem, czy mi uwierzyły. W każdym razie, przez całą drogę do pomieszczenia szpitalnego czułam na sobie ich wzrok. Miejsca było mnóstwo, z powodzeniem zmieściło by się tam z piętnaście osób. Thalia przyklękła i zaczęła delikatnie oczyszczać ranę Candy. Leo bardzo delikatnie zaczął mi przemywać ranę na policzku, za co podziękowałam mu uśmiechem. Zerknęłam kątem oka na Diego. Biedny, próbował jakoś sam sobie zatamować krew, ale mu jakoś nie szło. Domyślałam się, że Candy na pewno mu nie pomoże. Thalia, ku zniesmaczeniu drugiej Łowczyni, kazała Leo zdjąć bluzkę i zajęła się jego ranami. Syn Hefajstosa lekko się zarumienił. Ze sposobu ich mowy ciała doszłam do winsoku, że mojemu przyjacielowi chyba się kiedyś podobała Thalia. Przygryzłam wargę. Nie chodzi o to, że byłam zazdrosna! No... Może jednak o to też... Ech, sama już nie wiem. Podeszłam do Diego.
- Musisz zdjąć bluzkę - powiedziałam, czując, że na mojej twarzy zaczęły kwitnąć czerwone plamy. Mimo swojej beznadziejnej sytuacji zdobył się na ironiczny uśmiech. Kiedy zdjął bluzkę zaczerwieniłam się jeszcze mocniej i przez jakieś dwie minuty nie mogłam wykrztusić ze siebie słowa. Facet był... No... Ludzie jaki on był umięśniony! Jakim cudem ja nie zauważyłam tego wcześniej?! I jak Candy czy Thalia jako przedstawicielki  płci pięknej mogą być na to tak bardzo obojętne?! Ja naprawdę nie wiem... Kiedy tylko wróciła mi zdolność logicznego myślenia przyjrzałam się jego ranom. Nie wyglądało to tak źle jak sądziłam na początku. Co prawda Lamia rozorała mu skórę od torsu do prawego ramienia, ale rany nie były bardzo głębokie. Wzięłam wacik i wodę destylowaną do ręki.
- Może szczypać - powiedziałam. Skinął głową. Delikatnie się do niego przysunęłam. W miarę czyszczenia mu ran robiło mi się coraz bardziej gorąco. Mówię serio, myślałam, że zaraz z mojej skóry zacznie się ulatniać para wodna. Bo jakichś dziesięciu minutach rana była już oczyszczona. Dałam Diegowi do zjedzenia batonik z ambrozji, a sama zaczęłam szukać bandaży. Tak, wiem, że boskie jedzenie leczy, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Delikatnie zabandażowałam mu tors i ramię, dziękując w duchu ojcu za naukę mnie takich rzeczy. Wreszcie odsunęłam się od niego, nadal się czerwieniąc. Za nami Candy prychnęła.
- Nie zachowujesz się tak, jak przystało na córkę Artemidy.
O nie, pomyślałam. Tym razem przesadziła.
- Bo?- zapytałam, lekko unosząc głowę.
- Zadajesz się z mężczyznami, opatrujesz ich...- zaczęła wyliczać blondynka, ale natychmiast jej przerwałam, czując pod powiekami łzy.
- Diego potrzebował pomocy- zaczęłam, mówiąc przez zaciśnięte zęby.- Poza tym nie muszę być jak moja matka do cholery! To jest moje życie! Ja się do twojego nie wtrącam, to ty się wyjdź do mojego!- wykrzyknęłam, wybiegając z sali.
***
Stałam na pokładzie, opierając się o burtę i wycierając łzy. Cholerna Candy z tymi jej cholernymi wymaganiami! Po co jej to?! Jestem sobą, to jest zawsze najważniejsze! Nie zmienię się, bo ona oczekuje ode mnie czegoś innego! Myślę, że nawet moja matka by się z tym pogodziła! Ale nie! Candy chce abym była kimś, kim nie jestem! Z takim gorzkimi myślami patrzyłam na zdjęcie moje z tatą. To on mnie tego nauczył. Ze smutnym uśmiechem przypomniałam sobie co do mnie mówił.
Miałam cztery lata. Kolejny raz tata starał nauczyć się mnie strzelać z łuku. Niestety, tym razem nie byliśmy sami. Wokół nas kłębiło się mnóstwo paparazzich sportowych. Koniecznie chcieli zrobić zdjęcia mojego taty ze mną. Ciągle paplali o tym, że spodziewali się, że będę bardziej podobna z wyglądu do taty. Nie wytrzymałam. Przebiłam się przez tłumy reporterów i uciekłam głęboko w las. Znalazłam jakieś samotne drzewo. Skuliłam się przy nim i zaczęłam płakać. Nie mam pojęcia ile tam siedziałam dopóki nie znalazł mnie tata. Zapytał mnie dlaczego tak pobiegłam.
- nie spełniałam oczekiwań tych ludzi. Oni mnie nie lubili - powiedziałam poprzez łzy. Tata objął mnie i powiedział:
- Diano świat będzie oczekiwał wielu rzeczy. Będzie chciał, abyś była taka, jacy ludzie sobie wymyślili, że będziesz. Ale nie wolno tak robić.
- Dlaczego? - zapytałam, wycierając sobie łzy. Tata się uśmiechnął.
- Bo najważniejsze jest to kim ty jesteś. Każdy człowiek jest wyjątkowy, pamiętaj o tym. Nie możesz pozwolić aby oczekiwania innych ludzi zmieniły to kim naprawdę jesteś. Pozostanie sobą - to jest w życiu najważniejsze. Nie pozwolisz innym zmieniać siebie?
- Nie pozwolę - powiedziałam, uśmiechając się.
Teraz, gdy wspomniałam te słowa mogłam nadal się uśmiechać. To mi zawsze dawało siłę do użerania się z takimi postaciami jak Elizabeth czy Candy. Nigdy nie mogę pozwolić, aby czyjeś słowa mnie zmieniły. Nigdy. Z takim mocnym postanowieniem odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku sali leczniczej. Ale nie dane było mi tam dojść. Usłyszałam skrzek jakiegoś stworzenia. Po chwili poczułam na swoich ramionach szpony. Przestraszona uniosłam głowę. W swe szpony schwytał mnie... Ogromny sęp. Przerażona zaczęłam się wyrywać,ale ptak zbyt mocno zacisnął szpony na moich ramionach.
- POMOCY! - wrzeszczałam. Ale nikt się nie pojawił. Nikt mnie nie słyszał. A ptaszysko załopotało skrzydłami unosząc mnie ze statku. Nagle coś złotego smyrgnęło mi przed oczami. To Daylight próbował mnie wyswobodzić. Zionął ogniem na ptaka, ale ten nawet się tym nie przejął. Załopotał tylko mocniej skrzydłami unosząc się coraz wyżej. W przebłysku mądrości upuściłam fotografię, którą cały czas kurczowo trzymałam w ręce. Może w ten sposób się domyślą co się stało. Smok towarzyszył mi przez całą, krótką drogę. Sęp upuścił mnie przy jakiejś górze. Gdy upadlam uderzyłam się w głowę. Straciłam przytomność.
~Leo
Kiedy Diana wybiegła z sali ja, Diego i Thalia patrzyliśmy wrogo na Candy. Na początku udawała, że tego nie widzi. Jednak po dłuższej chwili warknęła:
- No co? Powiedziałam jej tylko prawdę.
- To trzeba było się ugryźć w język - warknął Diego. W duchu przyznałem mu rację. Dianę łatwo było zdenerwować, a słowa których użyła Candy musiały mocno urazić córkę Artemidy. Nie wiem jak można być tak niedomyślnym! 
- Nie mogę uwierzyć, że oczekujesz od niej zmiany tego kim jest- powiedziałam zdenerwowany. Blondynka tylko prychnęła.
- Nie ośmielaj się mnie besztać. Jesteś tylko mężczyzną - powiedziała, z jadowitym uśmiechem na ustach. Mięśnie mojej twarzy stężały. Co ta blondyna sobie myśli?! Że jak jest Łowczynią to wszystko jej wolno?! Siłą woli powstrzymałem się, aby jej nie uderzyć. Zaległa ciężka cisza. Wtedy do sali wpadł zdenerwowany Daylight. Diana! Porwana! Wielki sęp! Góra! zaczął piszczeć. 
- Ło, ło, stary spokojnie! Nic nie rozumiem!- wykrzyknąłem. Smok tylko wywrócił oczami. Chwycił mnie za rękaw koszuli i zaczął ciągnąć.
- Daylight chce nam coś pokazać- powiedziałem do pozostałych. Diego i Thalia natychmiast się zerwali ze swoich miejsc. Candy, pod ciężkim wzrokiem Thali również się podniosła. Dalight zaprowadził nas na pokład. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to fotografia. Przykucnąłem i wziąłem ją do ręki. Zdjęcie Diany z tatą. Ona nigdy się nie rozstawała.
- Co się stało? - zapytałem smoka. Skądś się wziął wielki sep i porwał Dianę. Jest teraz na jakiejś górze, nie wiem co się stało dalej. Na razie wiem, że jest nieprzytomna... powiedział Daylight smutno. Cholera jasna! zakląłem w myślach. Zostawić tę dziewczynę na pięć minut...
- Dasz radę nas tam zaprowadzić? - zapytałem. Smok tylko skinął głową. Odwróciłem się do pozostałych.
- Diana została porwana. Musimy natychmiast ją znaleźć.
~Diego
Leo kazał nam się przygotować, więc ja siedziałem w pokoju i to olewałem. Facet działał mi na nerwy. Próbował się przystawiać do Diany, a teraz wszystkim rozkazuje. Myślałem też nad tym całym planem. Im bardziej poznawałem Dianę, tym mocniej chciałem się od tego odsunąć. Ale teraz nie miałem za dużego wyboru. Musiałem to zrobić. Został już tylko ostatni punkt...
***
Hejka pyśki moje! xoxo Tia, pewnie macie rozum niemały i domyślacie się co kombinuję, dlatego chcę abyście wiedzieli, że Was KOCHAM i dlatego dedyk jest dla wszystkich co chcą wytrwać z Dianą do końca... 
P.S. Dajcie znać czy taki sposób narracji jest dla Was OK :*

sobota, 18 kwietnia 2015

15. Demoniczna babcia próbuje nas zabić


Spojrzałam zaskoczona na dziewczynę. Jej głos i wygląd faktycznie mi się z kimś kojarzył... Może jakbym sięgnęła głębiej w pamięć... Słyszałam muzykę... Zobaczyłam obraz. Widziałam jakąś dziewczynę siedzącą przede mną przy kominku. Ona i ja śpiewałyśmy na dwa głosy. Chyba kołysankę, ale nie taką , którą mi śpiewał tata. Mimowolnie zaczęłam ją śpiewać na głos, przy Diego, tej dziewczynie i Leo, który się zmaterializował obok nich.
 - Słońce śpi, możemy już być sami - zaczęłam, obserwując reakcję dziewczyny. Oczy jej się rozszerzyły i delikatnie się uśmiechnęła. - Świetlik jak najdroższy kamień lśni...
- Zostań tu, marzenia są dziś z nami - zaczęła śpiewać dziewczyna. Teraz to ja się uśmiechnęłam.
- Cały świat to ja i ty - zakończyłyśmy razem. Dopiero wtedy przypomniałam sobie jej imię.
- Thalia!- wykrzyknęłam. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Już myślałam, że w życiu sobie nie przypomnisz- odparła śmiejąc się. Leo i Diego patrzyli na nas z bezcennymi minami.
- Thalia zajmowała się mną, kiedy tata gdzieś wyjeżdżał, a nie chciał mnie zostawiać samą - wyjaśniłam im. Pokiwali głowami z minami znawców. Wtedy usłyszałam za plecami chrząknięcie.
- Wzruszające doprawdy.
Odwróciłam się. Stała tam dziewczyna, której wcześniej nie zauważyłam. Miała długie, blond włosy splecione w warkocz z fioletowym pasemkiem, niebieskie oczy i prawie białą skórę. Ubrana była podobnie co Thalia, tylko nie miała srebrnego diademu. No i bluzka spod kurtki była po prostu soczyście zielona. Miałam ochotę jej za to wygarnąć, ale ugryzłam się w język.
- Candy, to jest Diana, Diano to Candy - przedstawiła nas sobie Thalia. Podałam jej rękę, ale ona tylko zmierzyła mnie wzrokiem.
- Podróżujesz z mężczyznami - powiedziała, a jej głos z niewiadomego mi przyczyn ociekał nienawiścią.
- Co w tym złego? - zapytałam, domyślając się odpowiedzi.
- Jesteś córką naszej Pani! Jak śmiesz z nimi podróżować!- wykrzyknęła sfrustrowana.
- Normalnie, jak człowiek- powiedziałam. Zerknęłam na Thalię, która z całej swojej siły woli próbowała się nie roześmiać. - Co was tu sprowadza? - zapytałam dyplomatycznie.
- Pani kazała nam cię pilnować. Miała złe przeczucia co do twojego powrotu. Wysłała mnie, Porucznika Łowczyń i  Candy, jedną z najbardziej zaufanych Łowczyń - powiedziała dziewczyna, poważniejąc. No tak, wszystkie mity mówią,że  moja mama zawsze była otoczona przez swoje Łowczynie. Jednak mimowolnie wywróciłam oczami. Ja nie wiem skąd Artemida wpadła na taki pomysł. Przecież wspaniale sobie radzę! W ciągu jednego dnia odkryłam sobie talent to panowania nad krwią, zarekwirowałam butelkę i zyskałam dwa nowe zwierzątka! Mamo, nie martw się tak o mnie! W tym momencie poczułam, że ciężar w mojej ręce w której trzymałam łuk spadł. Zaskoczona spojrzałam na nią. Zamiast broni miałam w dłoni... złote okulary przeciwsłoneczne! Apollo jest niezłym hardkorem  nosić swoją broń na nocie lub głowie! Z drugiej strony... Ja swoją mam na szyi.
- W takim razie... - zaczęłam, ale przerwało mi wyskoczenie za krzaków... czegoś. Nie nazwę tego kobietą... Ta postać była bardziej substytutem kobiety. Była bardzo wysoka i bardzo chuda. Dolną połowę jej ciała stanowił węży ogon. Blond włosy i twarz upodabniały ją do jakiejś królowej piękności.  To co mnie w niej przeraziło to były oczy, skóra i paznokcie. Źrenice miała zwężone jak to zresztą bywa u węży. Tęczówki były ciemnozielone i rozszerzały się jakby w takt bicia serca. Skóra była pomarszczona i stwardniała, a paznokcie przypomniały jaszczurze (nie pytajcie, skąd wiem jak wyglądają jaszczurze paznokcie). Utkwiła wzrok we mnie. Poczułam, że Daylight zadrżał i owinął sobie ogon wokół mojej szyi. Delikatnie pogłaskałam go po główce.Kobieta prychnęła niczym rasowa kotka po czym przemówiła.
- Córrrka Artemidy... Mała Diana...
- A ty jesteś...- powiedziałam bardzo powoli otwierając medalion.
- Lamia- przedstawiła się grzecznie potworzyca.
- Pochodzisz od rodziny lam?- wymsknęło mi się. Lamia przykucnęła, jakby szykując się do skoku.
- Koniec gadania - syknęła i skoczyła na mnie. Już miałam w pełni otworzyć medalion gdy... Pomiędzy mnie a nią pojawił się Diego, przyjmując jej atak na siebie. Demoniczna babcia poharatała mu ramię.
- Diego! - wykrzyknęłam otwierając medalion. W mojej ręce natychmiast pojawił się łuk ze strzałami. W tym czasie Lamia jakby przerażona odskoczyła. Poruszyła ustami, bezgłośnie wymawiając jakieś słowo, ale nie byłam w stanie go zrozumieć. Wycelowałam w nią strzałę, ale ta znów zaatakowała, tym razem w kierunku Leo. Wstrzeliłam w kierunku potwora. Trafiłam w ramię. Lamia zawyła i zboczyła z kursu, upadając dwa metry od stóp Leo. Thalia skoczyła na nią, strzałą celując w jej plecy, ale wężyca przewróciła się na brzuch i złapała Łowczynię, swoim ogonem, w locie. Zaczęła ją powoli dusić. Candy i ja równocześnie wycelowałyśmy w potwora.
- Stójcie! Albo ją zabiję! - wrzasnęła Lamia. Zamarłam ze strzałą nadal wycelowaną w kobietę.
- Nie słuchajcie jej!- krzyknęła Thalia delikatnie do mnie mrugając. Zlustrowałam dziewczynę jeszcze raz. Do paska miała przytroczoną pochwę ze sztyletem. Kątem oka zerknęłam na Candy. Ona chyba również zrozumiała intrygę Łowczyni. Udałam, że odkładam broń, a wtedy Thalia wbiła sztylet w Lamię. Ta zawyła z bólu, wypuszczając dziewczynę.
- Ty herosino! Twoja ukochana córreczka Arrtemidy za to zginie! -wrzasnęła, rzucając się na mnie.
- Nie na mojej warcie! - odparł jej na to Leo, ciskając w potworzycę kulami ognia. Udało mu się jednak odgonić ją ode mnie tylko na parę sekund. Potrząsnęła głową i znów się na mnie przymierzyła. Daylight odczepił się od mojej szyi i zaczął zionąć na kobietę srebrnym ogniem.
- Niezłe ma pani tempo jak na węża! - wykrzyknęłam,  spieprzając na drugi koniec wzgórza. Kobieta pognała za mną, odganiając się od smoka. Zamachnęła się na mnie ręką tak mocno, że aż usłyszałam świst powietrza. Przyspieszyłam.
- Zróbcie coś, a nie stoicie jak słupy soli! - wrzasnęłam do moich przyjaciół, na moment przystając. I to był błąd. Pani Lama mnie dogoniła i rozcięła mi policzek. Oprzytomniałam i znów zaczęłam biec. Potknęłam się, wypuszczając broń. Babcia próbowała się na mnie rzucić. Natychmiast przewróciłam się na plecy. Zgięłam nogi i w chwili gdy Lamia na nich wylądowała wyprostowałam je, wyrzucając ją w powietrze. Chwyciłam łuk i pierwszą lepszą strzałę. Wycelowałam i wypuściłam ją z cięciwy, ale chyba nie byłam jedyną osobą, która postanowiła w tej chwili zaatakować. W kierunku Lamii wystrzeliły: trzy strzały (moja, Thali i Candy), kula ognia Leo, strumień wody (zakładam, że wyczarowany przez Diega) i  srebrny ogień Daylight'a. Wszystkie ataki trafiły w potworzycę,a ona ciężko upadła na ziemię. Zaczęła powoli zmieniać się w piasek. Wyciągnęła rękę w kierunku syna Posejdona. Wyraz jej oczu był wręcz błagalny.
- Panie- wyszeptała, wznosząc oczy ku górze. Po chwili została z niej tylko kupka piasku. Spojrzałam na moich przyjaciół. Wszyscy, w jakimś stopniu, odnieśliśmy rany. Thalia miała sine pręgi w miejscach w których Lamia ją przyciskała. Candy wypuszczając swoją strzałę, musiała się konkretnie przewrócić bo z kolana ciekła jej krew. Leo musiał oberwać, podczas wymachiwania łapami demonicznej babci bo na jego ramieniu były trzy głębokie rany, jakby od pazurów. A na bluzce Diega w okolicach piersi zaczęła kwitnąć czerwona plama, tak samo na jego ramieniu. Ja miałam poharatany policzek i zdarte kolana, od upadku. Chyba tylko Daylight nie odczuł zbytnio ataku Lamii. Zwinął się tylko w kłębuszek na moim ramieniu i zamknął oczy.Przegarnęłam włosy.
- Teraz do my musimy się zabrać na Argo II - powiedziałam.
***
Sul, sul! Taaaaak wiem, że dawno temu coś wstawiałam, ale szkoła, brak motywacji i wgl życie. Mam nadzieję,że się podobało, dedyk dla Maji i Kingi. 
Sonia

wtorek, 7 kwietnia 2015

One-shot na Wielkanoc :*


Wiosna na Obozie była po prostu idealna. Naokoło nas wszystko kwitło. czuć było, że las budzi się do życia. Nimfy były o wiele szczęśliwsze niż zimą czy nawet latem. jakby miały w sobie więcej energii. kalina, dziewczyna Grovera, po prostu prawie latała ze szczęścia. A poza tym już niedługo mieliśmy obchodzić coś w stylu Wielkanocy. No bo wiecie, skoro jesteśmy dziećmi bogów greckich powinniśmy obchodzić ich święta, a nie te chrześcijańskie czy muzułmańskie. Wiele osób miało z tym problemy. Niełatwo jest to zaakceptować, szczególnie osobom, które od dziecka wychowywały się w takiej a nie innej religii. Dlatego Chejron zazwyczaj dokłada wszelkich starań, aby znaleźć starogreckie święta odpowiadające ówczesnym religiom. Jako zamiennik na Wielkanoc, Chejron wymyślił obchody pierwszego dnia wiosny. Mieliśmy czcić Demeter i Afrodytę. Z Demeter jeszcze ujdzie,a le bogini miłości ostatnio działała mi na nerwy. Mimo, że mam jej błogosławieństwo (co pewnie wkurzyło moją mamę), to na serio ona i jej dzieci z lekka mnie wkurzały. Jak można cały dzień siedzieć i rozmyślać o tym w co się jutro ubrać, jak się pomalować czy w której fryzurze im będzie najlepiej. I oczywiście PLOTKI. To od niech się dowiedziałam, ze chodzę z trzema chłopakami na raz. Żebym miała chociaż jednego... Serio, jeśli chcesz coś przeinaczyć idź do dzieci Afrodyty. Będziesz miał bajkę godną Szeherezady! Z takimi myślami wpatrywałam się w jezioro. To miejsce było chyba moim ulubionym. Było tu spokojnie i cicho. Mało który obozowicz chciał tu przychodzić po to oznaczało niemal półgodzinną przeprawę przez las. Na cały rok został Leo, Ann i Percy, oczywiście, jeśli chodzi o moich znajomych. Były jeszcze cztery dziewczyny od Apolla, z tego co pamiętam Tini, Kinga, Emilia i Ola. Jeśli chodzi o męską populację Obozu prócz Percy'ego i Leo zostało jeszcze trzech chłopaków od Zeusa i jeszcze ktoś od Aresa. Oczywiście bracia Hood od Hermesa również zostali co dało się odczuć. Jak? No na przykład... Chcesz pomalować jajko a ono ci wybucha w twarz. Pierwsze skojarzenie? No właśnie... Usłyszałam ciche kroki i odruchowo obróciłam się. Jednak za mną nie było żadnego człowieka. To Daylight przydreptał do mnie. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Smok podleciał i usiadł mi na ramieniu.
- Co o tym sądzisz?- zapytałam, wskazując na jezioro. Mały obróciła się dwa razy na moim ramieniu i pokiwał główką. Po chwili poderwał się i odleciał z mojego ramienia.
- Co do..-zaczęłam, ale po chwili zauważyłam, że Słońce jakby przygasło. Podniosłam głowę i zobaczyłam wielki bąbel wody unoszący się tuż nad moją głową. Nim zdążyła cokolwiek zrobić woda spadła prosto na moją głowę. Oczywiście była cała przemoczona. Natychmiast zaczęłam się rozglądać za sprawcą, podświadomie wyczuwając w tym rękę dziecka Posejdona. Kątem oka dostrzegłam pomarańczową koszulkę i czarne włosy. Natychmiast pobiegłam w tamtą stronę. Dwie minuty później sprawca już był mój. jak się pewnie domyślacie był to Percy. Niestety zanadto się rozpędziłam i wpadłam na niego. Przygwoździłam jego ręce do ziemi.
- Zabije cię Glonomóżdżku!- wrzasnęłam, nie pozwalając mu wstać.
- E, e ,e Diana, może jednak pozwól mi wstać?- jęknął syn Posejdona, ale ja byłam nieustępliwa.
- Nie ma mowy! Zapłacisz mi za to stary!- krzyknęłam. Bardzo powoli wstałam i zanim Percy zdołał się poderwać chwyciłam jego ciało swoją magią krwi.
- Diana!- wydarł się chłopak, ale ja na to nie zważałam. Bardzo spokojnym krokiem szlam przez las z drącym się Percy'm. W końcu dotarliśmy do jeziorka, gdzie bezpardonowo wrzuciłam syna Posejdona do wody, przez chwilę jeszcze go trzymając magią. Po chwili wyszedł z wody z niedowierzaniem na siebie patrząc.
- Di immortales! Jestem mokry!
- Ha! Widzisz! Kiedyś musiałeś się zmoczyć!- krzyknęłam do niego i zaczęłam pędzić w stronę Obozu. Na moje szczęście biegałam szybciej od niego i w poszukiwaniu schronienia zawędrowałam do domku Ateny. Tam już byłam bezpieczna. Na całe szczęście. Uśmiechnęłam się do siebie. Jak dobrze mieć przyjaciół, pomyślałam.
***
O bogowie jakie to krótkie i bezgranicznie beznadziejne... ;-; Wybaczcie ... Kinga, dedyk dla cb, wiem, że w niedziele miałaś urodziny i z tej okazji wszystkiego najlepszego, weny i wgl wszystkiego co najlepsze ^^ A co do reszty SMACZNEGO JAJKA BIJACZ!
Sonia

środa, 1 kwietnia 2015

14. Zatańcz ze mną


P.S. Jakby ktoś chciał obaczyć taniec, to tu jest link
Dalia była bardzo szybka. Po prawdzie na miejsce dowiozła nas w jakieś trzydzieści sekund. Mówię wam, klacz ferrari! Kiedy już zsiedliśmy z niej, poklepałam ją po grzbiecie nosa.
- Idź do Argo II, na statek. Tam jest stajnia i pegaz Śnieżynka. Poczekaj tam, dopóki nie wrócę- powiedziałam do niej. Klacz zarżała, odwróciła się i pognała gdzieś.
- Poradzi sobie- powiedział Diego, kładąc mi dłoń na ramieniu. Uśmiechnęłam się.
- Wiem- odpowiedziałam. Spojrzałam na budowlę przede mną. Była w kompletnych ruinach. Jednak z tego co zauważyłam to była zbudowana w stylu doryckim. Podeszliśmy do niej, kiedy zatrzymał nas kobiecy głos.
- A państwo dokąd to?
Odwróciłam się. Za nami stały dwie kobiety. Jedna miała brązowe włosy, spięte w ciasny kok o surowej twarzy. Ubrana była w białą koszulę i szare spodnie o rozszerzonych nogawkach. W ręku trzymała jakiś zwój. Przypominała mi trochę moją nauczycielkę historii z Survival Academy. Druga stanowiła jej przeciwieństwo.Miała rozpuszczone, blond włosy, twarz w kształcie serca z oczami o łagodnym spojrzeniu. Ubrana była w niebieski top do tańca, czarne legginsy trzy- czwarte, baleriny, a na biodrach omotała sobie kolorową chustę. Zauważyłam,że we włosach miała wpiętą spinkę z lirą. Przeleciałam wszystkie postaci mitologiczne z takimi atrybutami. Po dłuższym namyśle przypomniałam sobie. Klio i Terpsychora.
- Chcieliśmy zwiedzić świątynię- powiedziałam siląc się na uśmiech. Ta która wyglądała jak moja nauczycielka powiedziała:
- Obawiam się, że nie będzie to możliwe.
- A o dlaczego?- zapytałam zdezorientowana.
- Bo jesteś córką Artemidy- odpowiedziała. Wywróciłam oczy poirytowana.
- I co w związku z tym? Sądzicie, że wywalę w powietrze te ruiny?- powiedziałam, czując w sobie złość. Muza wzruszyła ramionami.
- Ale jest przecież sposób. I możemy im pokazać dawną świetność Świątyni!- wykrzyknęła Terpsychora klaszcząc w dłonie. Klio wywróciła oczami.
- Wtedy to robisz na własną odpowiedzialność.
- Przepraszam panie? Jaki sposób? - zapytał Diego, lekko się kłaniając przed kobietami. Twarz muzy historii nieco złagodniała.
- Musielibyście zatańczyć to, co kazałaby wam moja siostra- odparła. Uniosłam brwi. Na końcu języka miałam " ja nie umiem tańczyć!", ale milczałam. Trudno jakoś przecierpię. Terpsychora spojrzała na Leo i Diega. Uśmiechnęła się przekornie.
- A jak widzę, twoi koledzy, córko Artemidy mają latynoskie korzenie...
- I co w związku z tym? - zapytałam niepewnie patrząc na chłopaków. Oni też mieli nietęgie miny.
***
Cztery minuty później stałam w czerwonej kiecce, ściąganej w talii i rozszerzanej na dole z falbanami i wąskim rękawami, które rozszerzały się na wysokości łokci. W dodatku Terpsychora wcisnęła mnie w rubinowe szpilki, a we włosy wpięła złotą spinkę w kształcie motyla. Byłam pewna,że wyglądam jak idiotka. Chłopakom się bardziej poszczęściło. Czarne koszule, czarne spodnie, czarne buty... A muza tańca mówiła, że wyglądam ślicznie! Bogowie, za co?! 
- Pani Terpsychoro?- szepnęłam. 
- Słucham?- zapytała rozpromieniona.
- Może mi pani przypomnieć nazwę tańca?- zapytałam, tchórząc.
- Pasodoble- powiedziała. Zebrałam się na odwagę i powiedziałam.
- Ale ja nie umiem tańczyć.
- O to się nie martw kochana. Pomyślałam o tym. Cały stój jest zaklęty. Będziesz tańczyła jak zawodowa tancerka! Zresztą...-powiedziała, machając ręką na chłopców.- Moi mili, który z was lepiej tańczy?
Leo niepewnie uniósł rękę. - To zatańczysz z tą młodą damą, a ja z tym uroczym synem Posejdona- powiedziała uradowana muza. Siłą woli powstrzymałam się od westchnięcia. Kiedy syn Hefajstosa nieśmiało do mnie poszedł powiedziałam:
- Z góry przepraszam za twoje palce.
Roześmiał się cicho.
- O to się nie martw. Ja na prawdę umiem prowadzić kobiety- rzekł,puszczając do mnie perskie oko. Bogu dzięki, że się nie zarumieniałam.
- Pięć, sześć, siedem osiem!- wykrzyknęła Terpsychora. Znikąd pojawiła się muzyka. Moje ciało samo z siebie zaczęło się poruszać. W sumie nie jest tak źle, pomyślałam po którejś z kolei ósemce tanecznej. Leo na prawdę potrafił prowadzić. Chociaż przyznam, że niektóre sceny były... hm... krępujące? jakiś przykład? Proszę bardzo. Był ruch polegający na takim namiętnym głaskaniu twarzy partnera. To prawdziwy cud, że ja się tam nie ugotowałam żywcem! Pocieszał mnie fakt, że nawet taki Casanova jak Leo się zawstydził. Z tych emocji o mało by nie samozapłonął. Po trzech morderczych minutach nareszcie taniec się skończył. Dopiero wtedy zauważyłam, że otoczenie wokół nas się zmieniło. Nie staliśmy już na ruinach. Staliśmy w samym środku świątyni. Wokół nas były posągi, prawdopodobnie Apolla. Wszystko było wykonane ze śnieżnobiałego marmuru. Aż zaparło mi dech w piersi. Znikły też nasze taneczne ubrania. Tym razem mieliśmy na sobie stroje starożytnych Greków.
- Kiedy będziecie chcieli wrócić - powiedziała Klio, podchodząc do Diega. - Po prostu wylejcie na siebie tę wodę ziołową.
I zniknęła a wraz z nią Terpsychora, machając zalotnie do syna Posejdona. Zacisnęłam dłonie w pięści. To bogini, pomyślałam. Nie walcz z nią o względy chłopaka, jesteś córką Artemidy do cholery!
- Spodobałoby tu się Annabeth - powiedziałam na głoś, przerywając ciszę. Chłopcy zgodnie pokiwali głowami.
- Zwariuje, jak się dowie co się stało - powiedział Diego. Uśmiechnęłam się, ale nic nie powiedziałam. Rozglądając się po murach Świątyni dostrzegłam grawerunek. Podeszłam bliżej. Łuk skrzyżowany ze strzałą. Przecież to nie może być takie proste pomyślałam. Machinalnie przejechałam ręką po grawerunku. Rozbłysło złote światło. Po chwili w ręku trzymałam prawdziwą broń, Złoty Łuk i strzały zrobione z tego samego kruszcu. Spojrzałam zaskoczona na chłopaków. Oni również mieli zaskoczone miny.
- przecież Apollo nie jest tak ślepy, aby nie zauważyć czegoś tak oczywistego!- wybuchnęłam.
- Ta płyta mogła być zaklęta - powiedział uspokajająco Leo. - Aby pokazała to co w sobie skrywa pod dotykiem herosa.
Skinęłam głową. Jak na świat półbogów brzmiało to logicznie.
- No... To chyba mamy to, po co przyszliśmy - powiedziałam. Diego wylał na siebie trochę wody. Zaczął się delikatnie rozpływać w powietrzu. Podał mi naczynko, aby zniknąć zupełnie. Również wylałam na siebie trochę płynu. Wzrok zaczął mi się rozmazywać i szybko dałam Leo resztę. Zamknęłam na moment oczy, a gdy je znów otworzyłam zobaczyłam Diega i jakąś dziewczynę. Miała czarne, krótkie włosy i jaskrawoniebieskie oczy,a skórę usianą piegami. Ubrana była w spodnie kamuflujące, czarną koszulkę z Green Day'em, srebrną kurtkę, łuk i bransoletkę. Na czole miała również srebrny diadem,a oczy odwiedzone czarnym eyelinerem . Wydawało mi się, że kiedyś już ją spotkałam...
- Cześć Diana. Miło cię znów zobaczyć - powiedziała z uśmiechem.
***
Sul sul! Jak Wam się dziś podobało?? :) Mam nadzieję,że bardzo ^^ Dedyk dla WAS WSZYSTKICH! KAŻDY NIECH POCZUJE SIĘ ZADEDYKOWANY< BO WIEM<ŻE SĄ LUDZIE CO CZYTAJĄ PO CICHU LECZ NIE KOMUJĄ XD
Sonia

13. Oswajam jednorożca


Zapadła niezręczna cisza. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Przez chwilę tak staliśmy,aż Leo powiedział:
- Pójdę sprawdzić, gdzie wylądujemy. Ewentualne coś przestawię.
Skinęłam milcząco głową, a on sobie poszedł. Ja wróciłam do swojego pokoju. Ze słów syna Hefajstosa wynikało, że zaraz będziemy na miejscu, więc wolałam się spakować. Zajęło mi to jakieś dziesięć minut i właśnie chowałam zdjęcie z tatą do kieszeni spodni, kiedy przyszedł Diego.
- Diana? Już jesteśmy- powiedział. Poszłam za nim na pokład skąd przywitał nas Leo. Kiedy zobaczył smoka, który siedział mi na ramieniu, rozpromienił się.
- Wymyśliłaś już dla dla niego imię?- zapytał, szczerząc się do mnie.
- To on jest chłopcem?- zapytałam nie kryjąc zdumienia. Leo skinął głową. Zamyśliłam się i odpowiedziałam: - To się będzie nazywał Daylight.
Smok rozłożył skrzydła i kichnął, więc uznałam,że podoba się mu nowe imię. Odwróciłam się stronę Diega,ale ten utkwił wzrok w Daylight. Chyba dopiero wtedy go zobaczył. Patrzył to na mnie to na Leo, a w jego oczach widziałam zaskoczenie i... zazdrość. Jednak z tym drugim byłam pewna,że mi się przywidziało. To było niemal niemożliwe, aby był zazdrosny o mnie. Pragnąc zmienić temat powiedziałam:
- To co? Wszyscy spakowani?
Chłopcy skinęli głowami.
- No to schodzimy! - wykrzyknęłam, zbiegając na ziemię.Chłopcy zrobili to samo. Rozejrzałam się. Wylądowaliśmy na jakimś zalesionym pagórku. Widziałam tylko i wyłącznie las. - Ktoś z was wie, gdzie może być ta świątynia? - zapytałam ich. Pokiwali potakująco głowami.
- Argo II wylądował jakiś kilometr od niej - powiedział Leo. Uśmiechnęłam się.
- Dobra robota - powiedziałam i ruszyłam przed siebie.
***
Szliśmy już tak z jakieś dziesięć minut ( serio. mieliśmy wolne tempo), kiedy zauważyłam,że coś się poruszyło za drzewami. Pokazałam chłopcom aby stanęli. Otworzyłam medalion a w mojej ręce natychmiast pojawił się łuk z kołczanem pełen strzał. Hm... dzieci Hekate nie oszukują swoich klientów... pomyślałam. Założyłam strzałę na cięciwę i wycelowałam w stronę z której dobiegał szelest. Po chwili zza krzaków wyskoczyło potężne zwierzę. Nie wystrzeliłam jednak strzały, tylko się odwróciłam. Przede mną stał jednorożec. Był bardzo potężnie zbudowany. Sierść miał karą (dla niewiedzących: czarną). Grzywa jednak była poprzetykana siwymi pasmami. Wpatrywał się we mnie wielkim, brązowymi oczami i zarżał.
- Prosi, abyśmy opuścili broń - powiedział Diego. Odwróciłam się w jego kierunku.
- Rozumiesz konie?- zapytałam zdezorientowana. Pokiwał potakując głową. Przejechałam ręką po grawerunku na łuku. Natychmiast zmienił się z powrotem w wisiorek. Zawiesiłam go sobie na szyi i wpatrywałam się w zwierzę, a ono we mnie. Wykonałam jeden krok w jego kierunku. Jednorożec wierzgnął i zarżał ostrzegawczo. Boi się, pomyślałam. I wtedy padł mi do głowy pewien pomysł. Tata często mi śpiewał kołysankę kiedy byłam mała. Nie byłam pewna, czy będzie w stanie uspokoić konia, ale chciałam spróbować.
- Nie odzywajcie się teraz- powiedziałam do chłopaków. Zrobili gest zamykania ust na kłódkę. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam śpiewać:
Nie pytaj słońca, dlaczego zachodzi
Dlaczego zakrywa swoje światło
Lub dlaczego kryje swój świetlisty wzrok
Gdy noc obraca karmazynowe złoto w szarość

Dla ciszy opada winne słońce
Jak dzień w mrok się przemienia
Jednej prostej prawdy nie odważy się wyjawić:
Jej światło potrafi jedynie oślepić i spalić

Nie ma litości dla winnych
Strąć ich kłamliwe słońce
Krew tak srebrzystoczarna nocą
Na ich twarzach blednie biało

Okrutny księżycu, przynieś kres
Świt nigdy więcej nie nastanie.
W miarę mojego śpiewu zaczęłam się powoli zbliżać do jednorożca. Tym razem nie wierzgał ani nie rżał. Bardzo powoli położyłam dłoń na grzbiecie jego nosa. Nie opierał się. Kiedy skończyłam śpiewać delikatnie mnie trącił i cicho zarżał.
- Ona cię lubi - powiedział z uśmiechem Diego. Świetnie. W życiu nie zostanę ekspertem do określania płci u zwierząt, czy żywych, czy mechanicznych. Spojrzałam klaczy w wielkie brązowe oczy. Ona spojrzała w moje.
- Chcesz się nazywać Dalia? - zapytałam, delikatnie się uśmiechając. Ponownie zarżała, tym razem radośnie.
- Zgadza się - przetłumaczył Diego. 
- A czy zabierzesz nas do Świątyni? - zapytałam. W odpowiedzi ustawiła się w taki sposób, jak Śnieżynka kiedy koniecznie chciała mi pomóc na siebie wsiąść. Wdrapałam się na nią i spytałam jeszcze, wskazując na Leo i Diego.
- A oni? Też mogą?
Klacz zarżałam i nawet ja nie znając końskiego uznałam,że powiedziała "Jeśli muszą". Mimowolnie się zaśmiałam. - Wsiadajcie dopóki Dalia nie zmieni zdania- powiedziałam do nich.
***
Sul, sul! Jak się podobało?? ^^ Dedyk dla.... Zobaczycie dalej XD
Sonia

sobota, 21 marca 2015

12. Dostaję smoka


Kiedy wreszcie odzyskałam trochę rozumu, uznałam, że powinnam wyjść z pokoju Diega. Nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić, dlatego zeszłam do sali ćwiczeń. Patrzyłam na manekina jakiegoś stwora i zaczęłam w niego uderzać. Z pięści, z kopnięcia, z kolana... Starałam mu si przywalić dowolną partią ciała. Wiele ciosów później poczułam na sobie czyjś wzrok. Nerwowo odgarnęłam włosy z czoła i otarłam pot z czoła nim się odwróciłam. Za mną stał Leo. Opierał się lekko o framugę drzwi z założonymi rękami. Wyglądał tak przystojnie, że zapomniałam języka w gębie. Kurcze, dziewczyno! Ogarnij się! skarciłam się w myślach. Uśmiechnęłam się do niego, a on do mnie.
- Źle wyprowadzasz cios- powiedział, podchodząc do mnie. Uniosłam sarkastycznie brew.
- To pokaż mi jak to się powinno robić - powiedziałam.
- Bardzo chętnie - rzekł i podszedł do manekina. Stanął przed nim. Jedną nogę zgiął, a drugą wziął do tylu. Zacisnął pięści i uniósł je na wysokość brody. Po chwili wyprostował tylną nogę i prawą rękę, Manekin dostał tak mocno w twarz, że  o mało co się przewrócił. Leo w tym czasie powrócił do pierwszej pozycji. Nie chciałam wiedzieć, kogo w tym momencie sobie wyobraził. Gestem pokazał abym to powtórzyła. Ustawiłam się przed kukłą tak jak Leo. Wyobraziłam sobie twarz Kelli i zrobiłam ten sam ruch co on. Manekin się przewrócił. Syn Hefajstosa aż gwizdnął.
- Nieźle - powiedział. Odrzuciłam włosy na plecy, uśmiechając się.
- A jakbym chciała wyprowadzić cios ze skrętem?- zapytałam, uśmiechając się filuternie, gdy chłopak podnosi kukłę.
- Postawę masz taką samą, ale cios wyprowadzasz trochę inaczej- powiedział. - Skręcasz cały tors i uderzasz w ten sposób w policzek - mówił, równocześnie demonstrując. Skinęłam głową. Ustawiłam się i już poruszyłam ręką aby uderzyć, ale Leo złapał mnie w chwili gdy chciałam uderzyć.
- Nie tak - rzekł, pokazując mi jeszcze raz. - Jeśli źle wyprowadzisz cios, możesz sobie złamać nadgarstek.
Skinęłam głową i spróbowałam jeszcze raz. Znów chłopak mnie powstrzymał. Pokręcił głową.
- Wiesz co? Myślę, że powinniśmy to zrobić razem- powiedział.
- Dobra- rzekłam. Leo ustawił się za mną, trzymając mnie w talii jedną ręką, a drugą chwytając mnie za dłoń. Zrobiło mi się gorąco, ale to nie tylko przez moje uczucia. Skóra syna Hefajstosa była bardzo ciepła, z naciskiem na bardzo. Czułam się tak, jakbym znów znalazłam się w moim śnie. Tylko tym razem czułam się bezpiecznie. Bardzo powoli chłopak skręcił moją talią, równocześnie wyprostowując mi rękę.
- Czujesz różnicę?- zapytał. Czułam jego oddech na swoim uchu. Zmusiłam się, aby kiwnąć głową. Powtórzył to jeszcze raz, abym mogła poczuć co robię źle. Gdy to zrobił, odsunął się delikatnie ode mnie.
- Spróbuj sama- rzekł. Zrobiłam tak jak powiedział. Tym razem mnie nie zatrzymał. Manekin ponownie się przewrócił. Leo zaklaskał.
- Wyśmienicie.
Uśmiechnęłam się.
- Może teraz zamiast ciosów byś mi pokazał jak się kontrolować?
Skinął głową. Usiadł, a ja zrobiłam to samo.
- Wszytko polega na trzymaniu na wodzy swoich uczuć. Kiedy jesteś przestraszona lub smutna nie panujesz nad sobą. Wtedy twoja moc sama się uwalnia i możesz komuś zrobić krzywdę - z każdy kolejnym słowem jego głos stawał się coraz bardziej melancholijny. Byłam ciekawa, skąd o tym wszystko wie. Stwierdziłam jednak, że byłoby to nie na miejscu. Jak kiedyś będzie chciał sam mi powie. - Moja umiejętność jest jednak trochę mniej niebezpieczna niż twoja. Ty z ta twoją... Nazwijmy to magią krwi... Możesz nawet kogoś zabić lub panować nad bogami. Dlatego musisz się skupić. Okiełznać swoje lęki.
- Jak mam to zrobić?
- Pomyśl o tym czego się najbardziej boisz. A potem spróbuj przekonać samą siebie,że potrafisz to powstrzymać- poraził. Pokiwałam głową i zamknęłam oczy. Przed oczami stanęła mi Kelli próbująca rzucić się na Percy'ego i Ann. Oboje wyciągnęli broń i zaczęli się bronić. To był mały strach.Wiedziałam, że sobie poradzą. Zaczęłam szukać głębiej w sobie, gdy przed oczami stanął mi straszny obraz. Byłam przykuta do jakiejś cholernej skały, a Diego i Leo do mnie biegli. Wokół mnie było pełno krwi. Czułam, że długo nie wytrzymam. Chłopcy biegli. I wtedy rzuciły się na nich dwa ogromne sępy...
- Nie!-  krzyknęłam. Nie mogąc poruszyć rękami wyprostowałam nogi. Usłyszałam krzyk. I wtedy otworzyłam oczy.Dwa metry ode mnie leżał prawdziwy Leo, rozcierając sobie głowę. Podbiegłam do niego. Wiedziałam,że to przeze mnie.
- Przepraszam! Nic ci nie jest?!- wykrzyknęłam piskliwie. Pokręcił przecząco głową.
- Coś ty sobie wyobraziła?- zapytał, zbierając się z podłogi. Przygryzłam wargę.
- Nie jestem pewna, czy to była moja wyobraźnia czy może coś innego...
Leo uniósł brwi.
- Masz na myśli przepowiednię?
Pokiwałam głową. Opowiedziałam mu to, co zobaczyłam. Zamyślił się. przez dłuższy czas panowała cisza. Po chwili lekko się uśmiechnął.
- Widocznie będzie trzeba cię bardziej pilnować- powiedział, uderzając mnie po przyjacielsku w ramię.  Uśmiechnęłam się. - A w związku z tym, chyba potrzebujemy kogoś do pomocy- powiedział wstając i gdzieś idąc. Poszłam za nim. Czy on przemycił jeszcze jakiegoś herosa na statek? Niby jakim cudem? myślałam. Po chwili zauważyłam, że doszliśmy do jakiejś pracowni. Wszędzie były porozrzucane narzędzia, blachy metalu, szkło... Leo przykucnął przy jakiejś skrzynce i... zaczął do niej mówić. Zaskoczona podeszłam bliżej i dopiero wtedy zobaczyłam z czym rozmawiał. W skrzynce. pomiędzy narzędziami znajdowało się maleńkie, metalowe zwierzątko. Również przykucnęłam, przyglądając się mu, a ono mi. Po chwili zorientowałam się jaki gatunek przedstawiało. Smoka. Malutkiego co prawda, ale smoka. Był złoty z rubinowymi oczami. Jego tułów był dosyć długi,ale nie mógł równać się z ogonem. Po prawdzie to ogon stanowił jakieś trzy czwarte jego ciała. Nóżki miał dosyć długie, dlatego też kiedy stał na mojej dłoni wystawał ponad nią o jakieś dziesięć centymetrów. No i miał duże skrzydła. Spojrzałam na Lea.
- Ty go stworzyłeś?- zapytałam z nieukrywanym podziwem. Pokiwał potakując głową. - Jest... Piękny.
- Jest twój.
- Mój? Ale...
- Stworzyłem go na twojego strażnika. Jeśli coś by ci się stało powiadomi mnie o tym i...
Nie dałam mu dokończyć. Rzuciłam mu się z wdzięcznością na szyję i pod wpływem emocji pocałowałam w policzek.
- Dziękuję!
***
Sul,sul! Mam nadzieję,że się podobało dedyk dla Martyny :*
Sonia