niedziela, 24 maja 2015

17. Wróg i przyjaciel się ujawniają


Kiedy otworzyłam oczy widziałam,że jestem na jakimś świeżym powietrzu. Odruchowo chciałam poruszyć rękami, ale nie chciały nawet drgnąć. Zaskoczona i przestraszona zauważyłam, że nie są one pod naturalnym kątem. Wykręciłam szyję i zobaczyłam, że są przykute do jakiejś cholernej skały. Rozglądając się zaczęłam zauważać coraz więcej szczegółów. Skała do której przykute były moje ręce stała na zupełnie płaskim kawałku góry Co ciekawe byłam w centralnym punkcie tego koła. Na prawo ode mnie znajdował się stół. Wyciągając szyję przerażona ujrzałam długi, srebrny sztylet - puginał. Nie no, teraz to na pewno trafiłam do jakiejś sekty! Zauważyłam również, że nogi miałam podkulone. W dodatku moją głowę przeszył ostry ból. No tak, przecież uderzyłam się w nią upadając. Miałam jednak wrażenie, że gdybym zobaczyła tę ranę w lustrze, to nieźle bym się przestraszyła. Zaczęłam oglądać siebie. Przestraszona ujrzałam, że mój medalik nie znajduje się na mojej szyi. Patrząc dalej w dół zobaczyłam, że jestem cała ubabrana krwią. Zaczęłam wykręcać się ( na ile pozwalały mi przykute ręce), szukając tego przyczyny. Dopiero wtedy się zorientowałam, że miejscem w którym krew była najciemniejsza... Był mój brzuch. Nie wiem jakim cudem pozostałam przy zmysłach, nie odczuwając jakiegoś ogromnego bólu. Nie pytajcie mnie, na prawdę nie wiem. Wtedy nad moją głową usłyszałam skrzek. Utkwiłam wzrok w niebo i zobaczyłam dwa sępy krążące nade mną. I wtedy zobaczyłam złotą smugę, która wylądowała na moim ramieniu. Mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Daylight- powiedziałam, a raczej wyszeptałam. Mój głos brzmiał tak słabo, a samo używanie go kosztowało mnie wiele energii. Aż mi się w głowie zakręciło. Po chwili usłyszałam również głośny krzyk:
- Diana!
Uniosłam wzrok. W moim kierunku biegli Leo, Diego, Thalia i Candy. W duchu ucieszyłam się, że widzę ich wszystkich. Tak, nawet Candy. Wtedy na nich rzuciły się sępy.
- Nie!- krzyknęłam. Chciałam coś zrobić, jakoś im pomóc. Nie mogąc poruszyć rękoma, wyprostowałam gwałtowanie nogi. Sama byłam zaskoczona, że moja magia krwi zadziałała na sępy. Natychmiast rozbiły się o przeciwległą ścianę. Niestety, nie tylko ptaki. Wszyscy moi przyjaciele również. Oprócz jednej osoby. Diega. Podbiegł do mnie.
- Bogowie Diana! Wszystko w porządku?!- wykrzyknął, ujmując moją twarz w swoje dłonie.
- Można tak powiedzieć- wyszeptałam, uśmiechając się. Jego dotyk działał na mnie jak balsam. A jeszcze ten słodki gest... Gdybym nie miała  przykutych rąk do tej cholernej skały... Chyba jakoś wyczuł o co mi chodzi bo powiedział:
- Nie wiesz gdzie jest klucz?
Lekko pokręciłam głową. Uśmiechnął się, co sprawiło, że temperatura mojego ciała podskoczyła o jakieś pięćdziesiąt stopni.
- Zaraz coś się zaradzi- powiedział. Podszedł do stołu i wrócił  do głazu. Po chwili usłyszałam brzęk i poczułam,że moje ręce były wolne. Bardzo powoli wstałam, przykładając dłoń do wciąż krwawiącego brzucha. W tym momencie Daylight prychnął. Odwróciłam się zaskoczona. Diego parzył na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami.
- Trzeba sprawdzić, czy nic im nie jest- powiedziałam, przypominając sobie o moich zemdlonych przyjaciołach. Miałam nadzieję, że tylko zemdleli, a nie, że coś gorszego im się stało. Chciałam do nich podejść, ale syn Posejdona powstrzymał mnie. Złapał moją rękę i przyciągnął do siebie. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Nie martw się. Poradzą sobie - wyszeptał, uśmiechając się. Kiedy mówił czułam jego oddech na swojej twarzy. Nie było sensu powstrzymywać rumieńców. Wtedy zauważyłam, że uśmiech zaczął powoli znikać z jego twarzy. Nachylił się w moją stronę i zamknął oczy. Na sekundę przed zorientowałam się, co Diego chce zrobić. Zamknęłam oczy. Nie musiałam czekać długo. Jego usta zetknęły się z moimi. Delikatnie odwzajemniłam pocałunek. Bardzo powoli zaczął wplatać swoją dłoń w moje włosy. Ja przełożyłam swoją na jego szyję. Po paru minutach, może nawet godzinach (nie wiem, nie obchodziło mnie to) wreszcie się od siebie oderwaliśmy. Byłam cała czerwona na twarzy, doskonale o tym wiedziałam. Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Kocham cię Diano - powiedział Diego, nadal trzymając mnie za rękę, ale kiedy to mówił słyszałam w jego głosie ból. Podniosłam na niego wzrok. Coś w jego oczach się zmieniło. Jeszcze przed chwilą była w nich miłość i czułość, a teraz... Wściekłość. Pociągnął mnie za ręką, przewracając plecami na ziemię. Byłam w takim szoku, że aż nie wiedziałam co powiedzieć. Zapomniałam jak się wykonuje ruchy. Co się tu dzieje? W moich oczach zaczęły się pojawiać łzy. Nic nie rozumiałam. Wtedy w mojej głowie zabrzmiał głos Rachel. " A przyjaciel co ze wszystkich miał być najlepszym, wrogiem się stanie, chcąc uczynić świat lepszym"... Nie... Nie! Nie Diego! Każdy byle nie on! W ręku syna Posejdona zarobaczyłam puginał, który wcześniej leżał na stole. Uniósł go nad głową.
- Przepraszam - powiedział i opuścił go na mnie. Usłyszałam krzyk, a po chwili zobaczyłam Candy. Osłoniła mnie własny ciałem. Diego natychmiast wyjął z niej sztylet. Dziewczyna upadła na mnie. Miała przebity brzuch.
- Candy!- wykrzyknęłam. Podniosłam jej głowę. Łowczyni zaczęła powoli blednąć, ale jej oczy były rozświetlone. Ku mojemu zaskoczeniu lekko się uśmiechała.
- Wiedziałam - wyszeptała. - Wiedziałam, że mężczyznom nie wolno ufać.
- Miałaś rację- odparłam. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać.
- Skop mu tyłek pani - powiedziała cicho blondynka. Skinęłam głową i powoli wstałam. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam z nim walczyć, ale musiałam. Nadal płacząc powiedziałam w kierunku Diega.
- Kochałam cię. Myślałam, że można ci ufać... Ale nie widzę innego wyjścia- rzekłam. Syn Posejdona uśmiechnął się ironicznie.
- Skoro tak mówisz- odparł, wycierając usta. O nie, pomyślałam. TO mu nie ujdzie płazem. Równocześnie zaatakowaliśmy. Diego zamachnął się na mnie mieczem, celując w moją pierś, a ja w tym samym momencie użyłam swojej magii krwi. Wynik był taki, że zdołał zranić mi rękę, ale zastygł w pozycji pochylonej.
- I co teraz Diano?- zapytał, jakimś cudem się uśmiechając. - Nie jesteś prawdziwą łowczynią. Nie potrafisz zabijać.
Miał rację. Czułam przepływ jego krwi. Był w mojej mocy, mogłam go zabić. Ale tego nie zrobiłam. Nie potrafiłam. Podeszłam do niego i... Z całej siły przywaliłam mu w twarz. Rozległ się chrupot. "Jeśli źle wyprowadzisz cios, możesz sobie złamać nadgarstek." zabrzmiał mi w głowie głos Lea.
- Cholera jasna!- wyrwało mi się. Złapałam się za złamaną rękę, jednocześnie uwalniając Diega. Puginałem rozciął mi udo. W odpowiedzi znów użyłam swojej magii krwi, Złamaną rękę przycisnęłam do piersi. Uderzyłam synem Posejdona o głaz, do którego byłam przykuta. Myśląc, że zemdlał odwróciłam się, chcąc podbiec do Candy, ale wtedy on złapał mnie za ręce. Wykręcił mi je do tyłu, sprawiając, że wygięłam plecy. Moja głowa była tuż przy jego ustach.
- Nie chciałem tego - wyszeptał. - Myślałem, że mi jakoś pomożesz.
- W zabiciu mnie? Chyba zwariowałeś- odparłam, próbując się wyszarpać, ale miał silny uścisk, a poza tym złamana ręka tak mnie bolała... Z przerażeniem poczułam, że zaczyna jeździć mi płazem puginału po plecach.
- Na prawdę tego nie chciałem, ale... Musisz zginąć - powiedział i bardzo powoli zaczął mi wbijać sztylet w plecy w akompaniamencie moich wrzasków. Wtedy usłyszałam nagły świst,a potem dźwięk palonej tkaniny. Diego mnie puścił, a ja bezwładnie opadłam na ziemię. Zanim zemdlałam usłyszałam jeszcze jego głos:
- Pamiętaj, jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć.
***
Doprawdy, nie wiem jak mam Was za to przeprosić. Zabijecie mnie za to, wiem, ale planowałam to od początku... Dedyk dla wszystkich Herosów bądź Legionistów czytających mój blog... A co tam , pisząc to piłam herbatkę z szatanem XD
Sonia

piątek, 1 maja 2015

16. Zostaję porwana przez sępa


~Diana
Ledwo, ledwo doszliśmy na Argo II. Na statku przywitały nas Dalia ze Śnieżką. Widać było, że są niespokojne. Daylight podleciał do nich i zaczął coś im nawijać w swoim języku. Oba konie zarżały i utkwiły w nas swoje wielkie oczy. Wysiliłam się na uśmiech.
- Nic nam nie będzie- powiedziałam, siląc się na jak najbardziej uspokajający ton głosu. Nie wiem, czy mi uwierzyły. W każdym razie, przez całą drogę do pomieszczenia szpitalnego czułam na sobie ich wzrok. Miejsca było mnóstwo, z powodzeniem zmieściło by się tam z piętnaście osób. Thalia przyklękła i zaczęła delikatnie oczyszczać ranę Candy. Leo bardzo delikatnie zaczął mi przemywać ranę na policzku, za co podziękowałam mu uśmiechem. Zerknęłam kątem oka na Diego. Biedny, próbował jakoś sam sobie zatamować krew, ale mu jakoś nie szło. Domyślałam się, że Candy na pewno mu nie pomoże. Thalia, ku zniesmaczeniu drugiej Łowczyni, kazała Leo zdjąć bluzkę i zajęła się jego ranami. Syn Hefajstosa lekko się zarumienił. Ze sposobu ich mowy ciała doszłam do winsoku, że mojemu przyjacielowi chyba się kiedyś podobała Thalia. Przygryzłam wargę. Nie chodzi o to, że byłam zazdrosna! No... Może jednak o to też... Ech, sama już nie wiem. Podeszłam do Diego.
- Musisz zdjąć bluzkę - powiedziałam, czując, że na mojej twarzy zaczęły kwitnąć czerwone plamy. Mimo swojej beznadziejnej sytuacji zdobył się na ironiczny uśmiech. Kiedy zdjął bluzkę zaczerwieniłam się jeszcze mocniej i przez jakieś dwie minuty nie mogłam wykrztusić ze siebie słowa. Facet był... No... Ludzie jaki on był umięśniony! Jakim cudem ja nie zauważyłam tego wcześniej?! I jak Candy czy Thalia jako przedstawicielki  płci pięknej mogą być na to tak bardzo obojętne?! Ja naprawdę nie wiem... Kiedy tylko wróciła mi zdolność logicznego myślenia przyjrzałam się jego ranom. Nie wyglądało to tak źle jak sądziłam na początku. Co prawda Lamia rozorała mu skórę od torsu do prawego ramienia, ale rany nie były bardzo głębokie. Wzięłam wacik i wodę destylowaną do ręki.
- Może szczypać - powiedziałam. Skinął głową. Delikatnie się do niego przysunęłam. W miarę czyszczenia mu ran robiło mi się coraz bardziej gorąco. Mówię serio, myślałam, że zaraz z mojej skóry zacznie się ulatniać para wodna. Bo jakichś dziesięciu minutach rana była już oczyszczona. Dałam Diegowi do zjedzenia batonik z ambrozji, a sama zaczęłam szukać bandaży. Tak, wiem, że boskie jedzenie leczy, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Delikatnie zabandażowałam mu tors i ramię, dziękując w duchu ojcu za naukę mnie takich rzeczy. Wreszcie odsunęłam się od niego, nadal się czerwieniąc. Za nami Candy prychnęła.
- Nie zachowujesz się tak, jak przystało na córkę Artemidy.
O nie, pomyślałam. Tym razem przesadziła.
- Bo?- zapytałam, lekko unosząc głowę.
- Zadajesz się z mężczyznami, opatrujesz ich...- zaczęła wyliczać blondynka, ale natychmiast jej przerwałam, czując pod powiekami łzy.
- Diego potrzebował pomocy- zaczęłam, mówiąc przez zaciśnięte zęby.- Poza tym nie muszę być jak moja matka do cholery! To jest moje życie! Ja się do twojego nie wtrącam, to ty się wyjdź do mojego!- wykrzyknęłam, wybiegając z sali.
***
Stałam na pokładzie, opierając się o burtę i wycierając łzy. Cholerna Candy z tymi jej cholernymi wymaganiami! Po co jej to?! Jestem sobą, to jest zawsze najważniejsze! Nie zmienię się, bo ona oczekuje ode mnie czegoś innego! Myślę, że nawet moja matka by się z tym pogodziła! Ale nie! Candy chce abym była kimś, kim nie jestem! Z takim gorzkimi myślami patrzyłam na zdjęcie moje z tatą. To on mnie tego nauczył. Ze smutnym uśmiechem przypomniałam sobie co do mnie mówił.
Miałam cztery lata. Kolejny raz tata starał nauczyć się mnie strzelać z łuku. Niestety, tym razem nie byliśmy sami. Wokół nas kłębiło się mnóstwo paparazzich sportowych. Koniecznie chcieli zrobić zdjęcia mojego taty ze mną. Ciągle paplali o tym, że spodziewali się, że będę bardziej podobna z wyglądu do taty. Nie wytrzymałam. Przebiłam się przez tłumy reporterów i uciekłam głęboko w las. Znalazłam jakieś samotne drzewo. Skuliłam się przy nim i zaczęłam płakać. Nie mam pojęcia ile tam siedziałam dopóki nie znalazł mnie tata. Zapytał mnie dlaczego tak pobiegłam.
- nie spełniałam oczekiwań tych ludzi. Oni mnie nie lubili - powiedziałam poprzez łzy. Tata objął mnie i powiedział:
- Diano świat będzie oczekiwał wielu rzeczy. Będzie chciał, abyś była taka, jacy ludzie sobie wymyślili, że będziesz. Ale nie wolno tak robić.
- Dlaczego? - zapytałam, wycierając sobie łzy. Tata się uśmiechnął.
- Bo najważniejsze jest to kim ty jesteś. Każdy człowiek jest wyjątkowy, pamiętaj o tym. Nie możesz pozwolić aby oczekiwania innych ludzi zmieniły to kim naprawdę jesteś. Pozostanie sobą - to jest w życiu najważniejsze. Nie pozwolisz innym zmieniać siebie?
- Nie pozwolę - powiedziałam, uśmiechając się.
Teraz, gdy wspomniałam te słowa mogłam nadal się uśmiechać. To mi zawsze dawało siłę do użerania się z takimi postaciami jak Elizabeth czy Candy. Nigdy nie mogę pozwolić, aby czyjeś słowa mnie zmieniły. Nigdy. Z takim mocnym postanowieniem odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku sali leczniczej. Ale nie dane było mi tam dojść. Usłyszałam skrzek jakiegoś stworzenia. Po chwili poczułam na swoich ramionach szpony. Przestraszona uniosłam głowę. W swe szpony schwytał mnie... Ogromny sęp. Przerażona zaczęłam się wyrywać,ale ptak zbyt mocno zacisnął szpony na moich ramionach.
- POMOCY! - wrzeszczałam. Ale nikt się nie pojawił. Nikt mnie nie słyszał. A ptaszysko załopotało skrzydłami unosząc mnie ze statku. Nagle coś złotego smyrgnęło mi przed oczami. To Daylight próbował mnie wyswobodzić. Zionął ogniem na ptaka, ale ten nawet się tym nie przejął. Załopotał tylko mocniej skrzydłami unosząc się coraz wyżej. W przebłysku mądrości upuściłam fotografię, którą cały czas kurczowo trzymałam w ręce. Może w ten sposób się domyślą co się stało. Smok towarzyszył mi przez całą, krótką drogę. Sęp upuścił mnie przy jakiejś górze. Gdy upadlam uderzyłam się w głowę. Straciłam przytomność.
~Leo
Kiedy Diana wybiegła z sali ja, Diego i Thalia patrzyliśmy wrogo na Candy. Na początku udawała, że tego nie widzi. Jednak po dłuższej chwili warknęła:
- No co? Powiedziałam jej tylko prawdę.
- To trzeba było się ugryźć w język - warknął Diego. W duchu przyznałem mu rację. Dianę łatwo było zdenerwować, a słowa których użyła Candy musiały mocno urazić córkę Artemidy. Nie wiem jak można być tak niedomyślnym! 
- Nie mogę uwierzyć, że oczekujesz od niej zmiany tego kim jest- powiedziałam zdenerwowany. Blondynka tylko prychnęła.
- Nie ośmielaj się mnie besztać. Jesteś tylko mężczyzną - powiedziała, z jadowitym uśmiechem na ustach. Mięśnie mojej twarzy stężały. Co ta blondyna sobie myśli?! Że jak jest Łowczynią to wszystko jej wolno?! Siłą woli powstrzymałem się, aby jej nie uderzyć. Zaległa ciężka cisza. Wtedy do sali wpadł zdenerwowany Daylight. Diana! Porwana! Wielki sęp! Góra! zaczął piszczeć. 
- Ło, ło, stary spokojnie! Nic nie rozumiem!- wykrzyknąłem. Smok tylko wywrócił oczami. Chwycił mnie za rękaw koszuli i zaczął ciągnąć.
- Daylight chce nam coś pokazać- powiedziałem do pozostałych. Diego i Thalia natychmiast się zerwali ze swoich miejsc. Candy, pod ciężkim wzrokiem Thali również się podniosła. Dalight zaprowadził nas na pokład. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to fotografia. Przykucnąłem i wziąłem ją do ręki. Zdjęcie Diany z tatą. Ona nigdy się nie rozstawała.
- Co się stało? - zapytałem smoka. Skądś się wziął wielki sep i porwał Dianę. Jest teraz na jakiejś górze, nie wiem co się stało dalej. Na razie wiem, że jest nieprzytomna... powiedział Daylight smutno. Cholera jasna! zakląłem w myślach. Zostawić tę dziewczynę na pięć minut...
- Dasz radę nas tam zaprowadzić? - zapytałem. Smok tylko skinął głową. Odwróciłem się do pozostałych.
- Diana została porwana. Musimy natychmiast ją znaleźć.
~Diego
Leo kazał nam się przygotować, więc ja siedziałem w pokoju i to olewałem. Facet działał mi na nerwy. Próbował się przystawiać do Diany, a teraz wszystkim rozkazuje. Myślałem też nad tym całym planem. Im bardziej poznawałem Dianę, tym mocniej chciałem się od tego odsunąć. Ale teraz nie miałem za dużego wyboru. Musiałem to zrobić. Został już tylko ostatni punkt...
***
Hejka pyśki moje! xoxo Tia, pewnie macie rozum niemały i domyślacie się co kombinuję, dlatego chcę abyście wiedzieli, że Was KOCHAM i dlatego dedyk jest dla wszystkich co chcą wytrwać z Dianą do końca... 
P.S. Dajcie znać czy taki sposób narracji jest dla Was OK :*