niedziela, 24 maja 2015

17. Wróg i przyjaciel się ujawniają


Kiedy otworzyłam oczy widziałam,że jestem na jakimś świeżym powietrzu. Odruchowo chciałam poruszyć rękami, ale nie chciały nawet drgnąć. Zaskoczona i przestraszona zauważyłam, że nie są one pod naturalnym kątem. Wykręciłam szyję i zobaczyłam, że są przykute do jakiejś cholernej skały. Rozglądając się zaczęłam zauważać coraz więcej szczegółów. Skała do której przykute były moje ręce stała na zupełnie płaskim kawałku góry Co ciekawe byłam w centralnym punkcie tego koła. Na prawo ode mnie znajdował się stół. Wyciągając szyję przerażona ujrzałam długi, srebrny sztylet - puginał. Nie no, teraz to na pewno trafiłam do jakiejś sekty! Zauważyłam również, że nogi miałam podkulone. W dodatku moją głowę przeszył ostry ból. No tak, przecież uderzyłam się w nią upadając. Miałam jednak wrażenie, że gdybym zobaczyła tę ranę w lustrze, to nieźle bym się przestraszyła. Zaczęłam oglądać siebie. Przestraszona ujrzałam, że mój medalik nie znajduje się na mojej szyi. Patrząc dalej w dół zobaczyłam, że jestem cała ubabrana krwią. Zaczęłam wykręcać się ( na ile pozwalały mi przykute ręce), szukając tego przyczyny. Dopiero wtedy się zorientowałam, że miejscem w którym krew była najciemniejsza... Był mój brzuch. Nie wiem jakim cudem pozostałam przy zmysłach, nie odczuwając jakiegoś ogromnego bólu. Nie pytajcie mnie, na prawdę nie wiem. Wtedy nad moją głową usłyszałam skrzek. Utkwiłam wzrok w niebo i zobaczyłam dwa sępy krążące nade mną. I wtedy zobaczyłam złotą smugę, która wylądowała na moim ramieniu. Mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Daylight- powiedziałam, a raczej wyszeptałam. Mój głos brzmiał tak słabo, a samo używanie go kosztowało mnie wiele energii. Aż mi się w głowie zakręciło. Po chwili usłyszałam również głośny krzyk:
- Diana!
Uniosłam wzrok. W moim kierunku biegli Leo, Diego, Thalia i Candy. W duchu ucieszyłam się, że widzę ich wszystkich. Tak, nawet Candy. Wtedy na nich rzuciły się sępy.
- Nie!- krzyknęłam. Chciałam coś zrobić, jakoś im pomóc. Nie mogąc poruszyć rękoma, wyprostowałam gwałtowanie nogi. Sama byłam zaskoczona, że moja magia krwi zadziałała na sępy. Natychmiast rozbiły się o przeciwległą ścianę. Niestety, nie tylko ptaki. Wszyscy moi przyjaciele również. Oprócz jednej osoby. Diega. Podbiegł do mnie.
- Bogowie Diana! Wszystko w porządku?!- wykrzyknął, ujmując moją twarz w swoje dłonie.
- Można tak powiedzieć- wyszeptałam, uśmiechając się. Jego dotyk działał na mnie jak balsam. A jeszcze ten słodki gest... Gdybym nie miała  przykutych rąk do tej cholernej skały... Chyba jakoś wyczuł o co mi chodzi bo powiedział:
- Nie wiesz gdzie jest klucz?
Lekko pokręciłam głową. Uśmiechnął się, co sprawiło, że temperatura mojego ciała podskoczyła o jakieś pięćdziesiąt stopni.
- Zaraz coś się zaradzi- powiedział. Podszedł do stołu i wrócił  do głazu. Po chwili usłyszałam brzęk i poczułam,że moje ręce były wolne. Bardzo powoli wstałam, przykładając dłoń do wciąż krwawiącego brzucha. W tym momencie Daylight prychnął. Odwróciłam się zaskoczona. Diego parzył na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami.
- Trzeba sprawdzić, czy nic im nie jest- powiedziałam, przypominając sobie o moich zemdlonych przyjaciołach. Miałam nadzieję, że tylko zemdleli, a nie, że coś gorszego im się stało. Chciałam do nich podejść, ale syn Posejdona powstrzymał mnie. Złapał moją rękę i przyciągnął do siebie. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Nie martw się. Poradzą sobie - wyszeptał, uśmiechając się. Kiedy mówił czułam jego oddech na swojej twarzy. Nie było sensu powstrzymywać rumieńców. Wtedy zauważyłam, że uśmiech zaczął powoli znikać z jego twarzy. Nachylił się w moją stronę i zamknął oczy. Na sekundę przed zorientowałam się, co Diego chce zrobić. Zamknęłam oczy. Nie musiałam czekać długo. Jego usta zetknęły się z moimi. Delikatnie odwzajemniłam pocałunek. Bardzo powoli zaczął wplatać swoją dłoń w moje włosy. Ja przełożyłam swoją na jego szyję. Po paru minutach, może nawet godzinach (nie wiem, nie obchodziło mnie to) wreszcie się od siebie oderwaliśmy. Byłam cała czerwona na twarzy, doskonale o tym wiedziałam. Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Kocham cię Diano - powiedział Diego, nadal trzymając mnie za rękę, ale kiedy to mówił słyszałam w jego głosie ból. Podniosłam na niego wzrok. Coś w jego oczach się zmieniło. Jeszcze przed chwilą była w nich miłość i czułość, a teraz... Wściekłość. Pociągnął mnie za ręką, przewracając plecami na ziemię. Byłam w takim szoku, że aż nie wiedziałam co powiedzieć. Zapomniałam jak się wykonuje ruchy. Co się tu dzieje? W moich oczach zaczęły się pojawiać łzy. Nic nie rozumiałam. Wtedy w mojej głowie zabrzmiał głos Rachel. " A przyjaciel co ze wszystkich miał być najlepszym, wrogiem się stanie, chcąc uczynić świat lepszym"... Nie... Nie! Nie Diego! Każdy byle nie on! W ręku syna Posejdona zarobaczyłam puginał, który wcześniej leżał na stole. Uniósł go nad głową.
- Przepraszam - powiedział i opuścił go na mnie. Usłyszałam krzyk, a po chwili zobaczyłam Candy. Osłoniła mnie własny ciałem. Diego natychmiast wyjął z niej sztylet. Dziewczyna upadła na mnie. Miała przebity brzuch.
- Candy!- wykrzyknęłam. Podniosłam jej głowę. Łowczyni zaczęła powoli blednąć, ale jej oczy były rozświetlone. Ku mojemu zaskoczeniu lekko się uśmiechała.
- Wiedziałam - wyszeptała. - Wiedziałam, że mężczyznom nie wolno ufać.
- Miałaś rację- odparłam. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać.
- Skop mu tyłek pani - powiedziała cicho blondynka. Skinęłam głową i powoli wstałam. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam z nim walczyć, ale musiałam. Nadal płacząc powiedziałam w kierunku Diega.
- Kochałam cię. Myślałam, że można ci ufać... Ale nie widzę innego wyjścia- rzekłam. Syn Posejdona uśmiechnął się ironicznie.
- Skoro tak mówisz- odparł, wycierając usta. O nie, pomyślałam. TO mu nie ujdzie płazem. Równocześnie zaatakowaliśmy. Diego zamachnął się na mnie mieczem, celując w moją pierś, a ja w tym samym momencie użyłam swojej magii krwi. Wynik był taki, że zdołał zranić mi rękę, ale zastygł w pozycji pochylonej.
- I co teraz Diano?- zapytał, jakimś cudem się uśmiechając. - Nie jesteś prawdziwą łowczynią. Nie potrafisz zabijać.
Miał rację. Czułam przepływ jego krwi. Był w mojej mocy, mogłam go zabić. Ale tego nie zrobiłam. Nie potrafiłam. Podeszłam do niego i... Z całej siły przywaliłam mu w twarz. Rozległ się chrupot. "Jeśli źle wyprowadzisz cios, możesz sobie złamać nadgarstek." zabrzmiał mi w głowie głos Lea.
- Cholera jasna!- wyrwało mi się. Złapałam się za złamaną rękę, jednocześnie uwalniając Diega. Puginałem rozciął mi udo. W odpowiedzi znów użyłam swojej magii krwi, Złamaną rękę przycisnęłam do piersi. Uderzyłam synem Posejdona o głaz, do którego byłam przykuta. Myśląc, że zemdlał odwróciłam się, chcąc podbiec do Candy, ale wtedy on złapał mnie za ręce. Wykręcił mi je do tyłu, sprawiając, że wygięłam plecy. Moja głowa była tuż przy jego ustach.
- Nie chciałem tego - wyszeptał. - Myślałem, że mi jakoś pomożesz.
- W zabiciu mnie? Chyba zwariowałeś- odparłam, próbując się wyszarpać, ale miał silny uścisk, a poza tym złamana ręka tak mnie bolała... Z przerażeniem poczułam, że zaczyna jeździć mi płazem puginału po plecach.
- Na prawdę tego nie chciałem, ale... Musisz zginąć - powiedział i bardzo powoli zaczął mi wbijać sztylet w plecy w akompaniamencie moich wrzasków. Wtedy usłyszałam nagły świst,a potem dźwięk palonej tkaniny. Diego mnie puścił, a ja bezwładnie opadłam na ziemię. Zanim zemdlałam usłyszałam jeszcze jego głos:
- Pamiętaj, jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć.
***
Doprawdy, nie wiem jak mam Was za to przeprosić. Zabijecie mnie za to, wiem, ale planowałam to od początku... Dedyk dla wszystkich Herosów bądź Legionistów czytających mój blog... A co tam , pisząc to piłam herbatkę z szatanem XD
Sonia

piątek, 1 maja 2015

16. Zostaję porwana przez sępa


~Diana
Ledwo, ledwo doszliśmy na Argo II. Na statku przywitały nas Dalia ze Śnieżką. Widać było, że są niespokojne. Daylight podleciał do nich i zaczął coś im nawijać w swoim języku. Oba konie zarżały i utkwiły w nas swoje wielkie oczy. Wysiliłam się na uśmiech.
- Nic nam nie będzie- powiedziałam, siląc się na jak najbardziej uspokajający ton głosu. Nie wiem, czy mi uwierzyły. W każdym razie, przez całą drogę do pomieszczenia szpitalnego czułam na sobie ich wzrok. Miejsca było mnóstwo, z powodzeniem zmieściło by się tam z piętnaście osób. Thalia przyklękła i zaczęła delikatnie oczyszczać ranę Candy. Leo bardzo delikatnie zaczął mi przemywać ranę na policzku, za co podziękowałam mu uśmiechem. Zerknęłam kątem oka na Diego. Biedny, próbował jakoś sam sobie zatamować krew, ale mu jakoś nie szło. Domyślałam się, że Candy na pewno mu nie pomoże. Thalia, ku zniesmaczeniu drugiej Łowczyni, kazała Leo zdjąć bluzkę i zajęła się jego ranami. Syn Hefajstosa lekko się zarumienił. Ze sposobu ich mowy ciała doszłam do winsoku, że mojemu przyjacielowi chyba się kiedyś podobała Thalia. Przygryzłam wargę. Nie chodzi o to, że byłam zazdrosna! No... Może jednak o to też... Ech, sama już nie wiem. Podeszłam do Diego.
- Musisz zdjąć bluzkę - powiedziałam, czując, że na mojej twarzy zaczęły kwitnąć czerwone plamy. Mimo swojej beznadziejnej sytuacji zdobył się na ironiczny uśmiech. Kiedy zdjął bluzkę zaczerwieniłam się jeszcze mocniej i przez jakieś dwie minuty nie mogłam wykrztusić ze siebie słowa. Facet był... No... Ludzie jaki on był umięśniony! Jakim cudem ja nie zauważyłam tego wcześniej?! I jak Candy czy Thalia jako przedstawicielki  płci pięknej mogą być na to tak bardzo obojętne?! Ja naprawdę nie wiem... Kiedy tylko wróciła mi zdolność logicznego myślenia przyjrzałam się jego ranom. Nie wyglądało to tak źle jak sądziłam na początku. Co prawda Lamia rozorała mu skórę od torsu do prawego ramienia, ale rany nie były bardzo głębokie. Wzięłam wacik i wodę destylowaną do ręki.
- Może szczypać - powiedziałam. Skinął głową. Delikatnie się do niego przysunęłam. W miarę czyszczenia mu ran robiło mi się coraz bardziej gorąco. Mówię serio, myślałam, że zaraz z mojej skóry zacznie się ulatniać para wodna. Bo jakichś dziesięciu minutach rana była już oczyszczona. Dałam Diegowi do zjedzenia batonik z ambrozji, a sama zaczęłam szukać bandaży. Tak, wiem, że boskie jedzenie leczy, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Delikatnie zabandażowałam mu tors i ramię, dziękując w duchu ojcu za naukę mnie takich rzeczy. Wreszcie odsunęłam się od niego, nadal się czerwieniąc. Za nami Candy prychnęła.
- Nie zachowujesz się tak, jak przystało na córkę Artemidy.
O nie, pomyślałam. Tym razem przesadziła.
- Bo?- zapytałam, lekko unosząc głowę.
- Zadajesz się z mężczyznami, opatrujesz ich...- zaczęła wyliczać blondynka, ale natychmiast jej przerwałam, czując pod powiekami łzy.
- Diego potrzebował pomocy- zaczęłam, mówiąc przez zaciśnięte zęby.- Poza tym nie muszę być jak moja matka do cholery! To jest moje życie! Ja się do twojego nie wtrącam, to ty się wyjdź do mojego!- wykrzyknęłam, wybiegając z sali.
***
Stałam na pokładzie, opierając się o burtę i wycierając łzy. Cholerna Candy z tymi jej cholernymi wymaganiami! Po co jej to?! Jestem sobą, to jest zawsze najważniejsze! Nie zmienię się, bo ona oczekuje ode mnie czegoś innego! Myślę, że nawet moja matka by się z tym pogodziła! Ale nie! Candy chce abym była kimś, kim nie jestem! Z takim gorzkimi myślami patrzyłam na zdjęcie moje z tatą. To on mnie tego nauczył. Ze smutnym uśmiechem przypomniałam sobie co do mnie mówił.
Miałam cztery lata. Kolejny raz tata starał nauczyć się mnie strzelać z łuku. Niestety, tym razem nie byliśmy sami. Wokół nas kłębiło się mnóstwo paparazzich sportowych. Koniecznie chcieli zrobić zdjęcia mojego taty ze mną. Ciągle paplali o tym, że spodziewali się, że będę bardziej podobna z wyglądu do taty. Nie wytrzymałam. Przebiłam się przez tłumy reporterów i uciekłam głęboko w las. Znalazłam jakieś samotne drzewo. Skuliłam się przy nim i zaczęłam płakać. Nie mam pojęcia ile tam siedziałam dopóki nie znalazł mnie tata. Zapytał mnie dlaczego tak pobiegłam.
- nie spełniałam oczekiwań tych ludzi. Oni mnie nie lubili - powiedziałam poprzez łzy. Tata objął mnie i powiedział:
- Diano świat będzie oczekiwał wielu rzeczy. Będzie chciał, abyś była taka, jacy ludzie sobie wymyślili, że będziesz. Ale nie wolno tak robić.
- Dlaczego? - zapytałam, wycierając sobie łzy. Tata się uśmiechnął.
- Bo najważniejsze jest to kim ty jesteś. Każdy człowiek jest wyjątkowy, pamiętaj o tym. Nie możesz pozwolić aby oczekiwania innych ludzi zmieniły to kim naprawdę jesteś. Pozostanie sobą - to jest w życiu najważniejsze. Nie pozwolisz innym zmieniać siebie?
- Nie pozwolę - powiedziałam, uśmiechając się.
Teraz, gdy wspomniałam te słowa mogłam nadal się uśmiechać. To mi zawsze dawało siłę do użerania się z takimi postaciami jak Elizabeth czy Candy. Nigdy nie mogę pozwolić, aby czyjeś słowa mnie zmieniły. Nigdy. Z takim mocnym postanowieniem odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku sali leczniczej. Ale nie dane było mi tam dojść. Usłyszałam skrzek jakiegoś stworzenia. Po chwili poczułam na swoich ramionach szpony. Przestraszona uniosłam głowę. W swe szpony schwytał mnie... Ogromny sęp. Przerażona zaczęłam się wyrywać,ale ptak zbyt mocno zacisnął szpony na moich ramionach.
- POMOCY! - wrzeszczałam. Ale nikt się nie pojawił. Nikt mnie nie słyszał. A ptaszysko załopotało skrzydłami unosząc mnie ze statku. Nagle coś złotego smyrgnęło mi przed oczami. To Daylight próbował mnie wyswobodzić. Zionął ogniem na ptaka, ale ten nawet się tym nie przejął. Załopotał tylko mocniej skrzydłami unosząc się coraz wyżej. W przebłysku mądrości upuściłam fotografię, którą cały czas kurczowo trzymałam w ręce. Może w ten sposób się domyślą co się stało. Smok towarzyszył mi przez całą, krótką drogę. Sęp upuścił mnie przy jakiejś górze. Gdy upadlam uderzyłam się w głowę. Straciłam przytomność.
~Leo
Kiedy Diana wybiegła z sali ja, Diego i Thalia patrzyliśmy wrogo na Candy. Na początku udawała, że tego nie widzi. Jednak po dłuższej chwili warknęła:
- No co? Powiedziałam jej tylko prawdę.
- To trzeba było się ugryźć w język - warknął Diego. W duchu przyznałem mu rację. Dianę łatwo było zdenerwować, a słowa których użyła Candy musiały mocno urazić córkę Artemidy. Nie wiem jak można być tak niedomyślnym! 
- Nie mogę uwierzyć, że oczekujesz od niej zmiany tego kim jest- powiedziałam zdenerwowany. Blondynka tylko prychnęła.
- Nie ośmielaj się mnie besztać. Jesteś tylko mężczyzną - powiedziała, z jadowitym uśmiechem na ustach. Mięśnie mojej twarzy stężały. Co ta blondyna sobie myśli?! Że jak jest Łowczynią to wszystko jej wolno?! Siłą woli powstrzymałem się, aby jej nie uderzyć. Zaległa ciężka cisza. Wtedy do sali wpadł zdenerwowany Daylight. Diana! Porwana! Wielki sęp! Góra! zaczął piszczeć. 
- Ło, ło, stary spokojnie! Nic nie rozumiem!- wykrzyknąłem. Smok tylko wywrócił oczami. Chwycił mnie za rękaw koszuli i zaczął ciągnąć.
- Daylight chce nam coś pokazać- powiedziałem do pozostałych. Diego i Thalia natychmiast się zerwali ze swoich miejsc. Candy, pod ciężkim wzrokiem Thali również się podniosła. Dalight zaprowadził nas na pokład. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to fotografia. Przykucnąłem i wziąłem ją do ręki. Zdjęcie Diany z tatą. Ona nigdy się nie rozstawała.
- Co się stało? - zapytałem smoka. Skądś się wziął wielki sep i porwał Dianę. Jest teraz na jakiejś górze, nie wiem co się stało dalej. Na razie wiem, że jest nieprzytomna... powiedział Daylight smutno. Cholera jasna! zakląłem w myślach. Zostawić tę dziewczynę na pięć minut...
- Dasz radę nas tam zaprowadzić? - zapytałem. Smok tylko skinął głową. Odwróciłem się do pozostałych.
- Diana została porwana. Musimy natychmiast ją znaleźć.
~Diego
Leo kazał nam się przygotować, więc ja siedziałem w pokoju i to olewałem. Facet działał mi na nerwy. Próbował się przystawiać do Diany, a teraz wszystkim rozkazuje. Myślałem też nad tym całym planem. Im bardziej poznawałem Dianę, tym mocniej chciałem się od tego odsunąć. Ale teraz nie miałem za dużego wyboru. Musiałem to zrobić. Został już tylko ostatni punkt...
***
Hejka pyśki moje! xoxo Tia, pewnie macie rozum niemały i domyślacie się co kombinuję, dlatego chcę abyście wiedzieli, że Was KOCHAM i dlatego dedyk jest dla wszystkich co chcą wytrwać z Dianą do końca... 
P.S. Dajcie znać czy taki sposób narracji jest dla Was OK :*

sobota, 18 kwietnia 2015

15. Demoniczna babcia próbuje nas zabić


Spojrzałam zaskoczona na dziewczynę. Jej głos i wygląd faktycznie mi się z kimś kojarzył... Może jakbym sięgnęła głębiej w pamięć... Słyszałam muzykę... Zobaczyłam obraz. Widziałam jakąś dziewczynę siedzącą przede mną przy kominku. Ona i ja śpiewałyśmy na dwa głosy. Chyba kołysankę, ale nie taką , którą mi śpiewał tata. Mimowolnie zaczęłam ją śpiewać na głos, przy Diego, tej dziewczynie i Leo, który się zmaterializował obok nich.
 - Słońce śpi, możemy już być sami - zaczęłam, obserwując reakcję dziewczyny. Oczy jej się rozszerzyły i delikatnie się uśmiechnęła. - Świetlik jak najdroższy kamień lśni...
- Zostań tu, marzenia są dziś z nami - zaczęła śpiewać dziewczyna. Teraz to ja się uśmiechnęłam.
- Cały świat to ja i ty - zakończyłyśmy razem. Dopiero wtedy przypomniałam sobie jej imię.
- Thalia!- wykrzyknęłam. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Już myślałam, że w życiu sobie nie przypomnisz- odparła śmiejąc się. Leo i Diego patrzyli na nas z bezcennymi minami.
- Thalia zajmowała się mną, kiedy tata gdzieś wyjeżdżał, a nie chciał mnie zostawiać samą - wyjaśniłam im. Pokiwali głowami z minami znawców. Wtedy usłyszałam za plecami chrząknięcie.
- Wzruszające doprawdy.
Odwróciłam się. Stała tam dziewczyna, której wcześniej nie zauważyłam. Miała długie, blond włosy splecione w warkocz z fioletowym pasemkiem, niebieskie oczy i prawie białą skórę. Ubrana była podobnie co Thalia, tylko nie miała srebrnego diademu. No i bluzka spod kurtki była po prostu soczyście zielona. Miałam ochotę jej za to wygarnąć, ale ugryzłam się w język.
- Candy, to jest Diana, Diano to Candy - przedstawiła nas sobie Thalia. Podałam jej rękę, ale ona tylko zmierzyła mnie wzrokiem.
- Podróżujesz z mężczyznami - powiedziała, a jej głos z niewiadomego mi przyczyn ociekał nienawiścią.
- Co w tym złego? - zapytałam, domyślając się odpowiedzi.
- Jesteś córką naszej Pani! Jak śmiesz z nimi podróżować!- wykrzyknęła sfrustrowana.
- Normalnie, jak człowiek- powiedziałam. Zerknęłam na Thalię, która z całej swojej siły woli próbowała się nie roześmiać. - Co was tu sprowadza? - zapytałam dyplomatycznie.
- Pani kazała nam cię pilnować. Miała złe przeczucia co do twojego powrotu. Wysłała mnie, Porucznika Łowczyń i  Candy, jedną z najbardziej zaufanych Łowczyń - powiedziała dziewczyna, poważniejąc. No tak, wszystkie mity mówią,że  moja mama zawsze była otoczona przez swoje Łowczynie. Jednak mimowolnie wywróciłam oczami. Ja nie wiem skąd Artemida wpadła na taki pomysł. Przecież wspaniale sobie radzę! W ciągu jednego dnia odkryłam sobie talent to panowania nad krwią, zarekwirowałam butelkę i zyskałam dwa nowe zwierzątka! Mamo, nie martw się tak o mnie! W tym momencie poczułam, że ciężar w mojej ręce w której trzymałam łuk spadł. Zaskoczona spojrzałam na nią. Zamiast broni miałam w dłoni... złote okulary przeciwsłoneczne! Apollo jest niezłym hardkorem  nosić swoją broń na nocie lub głowie! Z drugiej strony... Ja swoją mam na szyi.
- W takim razie... - zaczęłam, ale przerwało mi wyskoczenie za krzaków... czegoś. Nie nazwę tego kobietą... Ta postać była bardziej substytutem kobiety. Była bardzo wysoka i bardzo chuda. Dolną połowę jej ciała stanowił węży ogon. Blond włosy i twarz upodabniały ją do jakiejś królowej piękności.  To co mnie w niej przeraziło to były oczy, skóra i paznokcie. Źrenice miała zwężone jak to zresztą bywa u węży. Tęczówki były ciemnozielone i rozszerzały się jakby w takt bicia serca. Skóra była pomarszczona i stwardniała, a paznokcie przypomniały jaszczurze (nie pytajcie, skąd wiem jak wyglądają jaszczurze paznokcie). Utkwiła wzrok we mnie. Poczułam, że Daylight zadrżał i owinął sobie ogon wokół mojej szyi. Delikatnie pogłaskałam go po główce.Kobieta prychnęła niczym rasowa kotka po czym przemówiła.
- Córrrka Artemidy... Mała Diana...
- A ty jesteś...- powiedziałam bardzo powoli otwierając medalion.
- Lamia- przedstawiła się grzecznie potworzyca.
- Pochodzisz od rodziny lam?- wymsknęło mi się. Lamia przykucnęła, jakby szykując się do skoku.
- Koniec gadania - syknęła i skoczyła na mnie. Już miałam w pełni otworzyć medalion gdy... Pomiędzy mnie a nią pojawił się Diego, przyjmując jej atak na siebie. Demoniczna babcia poharatała mu ramię.
- Diego! - wykrzyknęłam otwierając medalion. W mojej ręce natychmiast pojawił się łuk ze strzałami. W tym czasie Lamia jakby przerażona odskoczyła. Poruszyła ustami, bezgłośnie wymawiając jakieś słowo, ale nie byłam w stanie go zrozumieć. Wycelowałam w nią strzałę, ale ta znów zaatakowała, tym razem w kierunku Leo. Wstrzeliłam w kierunku potwora. Trafiłam w ramię. Lamia zawyła i zboczyła z kursu, upadając dwa metry od stóp Leo. Thalia skoczyła na nią, strzałą celując w jej plecy, ale wężyca przewróciła się na brzuch i złapała Łowczynię, swoim ogonem, w locie. Zaczęła ją powoli dusić. Candy i ja równocześnie wycelowałyśmy w potwora.
- Stójcie! Albo ją zabiję! - wrzasnęła Lamia. Zamarłam ze strzałą nadal wycelowaną w kobietę.
- Nie słuchajcie jej!- krzyknęła Thalia delikatnie do mnie mrugając. Zlustrowałam dziewczynę jeszcze raz. Do paska miała przytroczoną pochwę ze sztyletem. Kątem oka zerknęłam na Candy. Ona chyba również zrozumiała intrygę Łowczyni. Udałam, że odkładam broń, a wtedy Thalia wbiła sztylet w Lamię. Ta zawyła z bólu, wypuszczając dziewczynę.
- Ty herosino! Twoja ukochana córreczka Arrtemidy za to zginie! -wrzasnęła, rzucając się na mnie.
- Nie na mojej warcie! - odparł jej na to Leo, ciskając w potworzycę kulami ognia. Udało mu się jednak odgonić ją ode mnie tylko na parę sekund. Potrząsnęła głową i znów się na mnie przymierzyła. Daylight odczepił się od mojej szyi i zaczął zionąć na kobietę srebrnym ogniem.
- Niezłe ma pani tempo jak na węża! - wykrzyknęłam,  spieprzając na drugi koniec wzgórza. Kobieta pognała za mną, odganiając się od smoka. Zamachnęła się na mnie ręką tak mocno, że aż usłyszałam świst powietrza. Przyspieszyłam.
- Zróbcie coś, a nie stoicie jak słupy soli! - wrzasnęłam do moich przyjaciół, na moment przystając. I to był błąd. Pani Lama mnie dogoniła i rozcięła mi policzek. Oprzytomniałam i znów zaczęłam biec. Potknęłam się, wypuszczając broń. Babcia próbowała się na mnie rzucić. Natychmiast przewróciłam się na plecy. Zgięłam nogi i w chwili gdy Lamia na nich wylądowała wyprostowałam je, wyrzucając ją w powietrze. Chwyciłam łuk i pierwszą lepszą strzałę. Wycelowałam i wypuściłam ją z cięciwy, ale chyba nie byłam jedyną osobą, która postanowiła w tej chwili zaatakować. W kierunku Lamii wystrzeliły: trzy strzały (moja, Thali i Candy), kula ognia Leo, strumień wody (zakładam, że wyczarowany przez Diega) i  srebrny ogień Daylight'a. Wszystkie ataki trafiły w potworzycę,a ona ciężko upadła na ziemię. Zaczęła powoli zmieniać się w piasek. Wyciągnęła rękę w kierunku syna Posejdona. Wyraz jej oczu był wręcz błagalny.
- Panie- wyszeptała, wznosząc oczy ku górze. Po chwili została z niej tylko kupka piasku. Spojrzałam na moich przyjaciół. Wszyscy, w jakimś stopniu, odnieśliśmy rany. Thalia miała sine pręgi w miejscach w których Lamia ją przyciskała. Candy wypuszczając swoją strzałę, musiała się konkretnie przewrócić bo z kolana ciekła jej krew. Leo musiał oberwać, podczas wymachiwania łapami demonicznej babci bo na jego ramieniu były trzy głębokie rany, jakby od pazurów. A na bluzce Diega w okolicach piersi zaczęła kwitnąć czerwona plama, tak samo na jego ramieniu. Ja miałam poharatany policzek i zdarte kolana, od upadku. Chyba tylko Daylight nie odczuł zbytnio ataku Lamii. Zwinął się tylko w kłębuszek na moim ramieniu i zamknął oczy.Przegarnęłam włosy.
- Teraz do my musimy się zabrać na Argo II - powiedziałam.
***
Sul, sul! Taaaaak wiem, że dawno temu coś wstawiałam, ale szkoła, brak motywacji i wgl życie. Mam nadzieję,że się podobało, dedyk dla Maji i Kingi. 
Sonia

wtorek, 7 kwietnia 2015

One-shot na Wielkanoc :*


Wiosna na Obozie była po prostu idealna. Naokoło nas wszystko kwitło. czuć było, że las budzi się do życia. Nimfy były o wiele szczęśliwsze niż zimą czy nawet latem. jakby miały w sobie więcej energii. kalina, dziewczyna Grovera, po prostu prawie latała ze szczęścia. A poza tym już niedługo mieliśmy obchodzić coś w stylu Wielkanocy. No bo wiecie, skoro jesteśmy dziećmi bogów greckich powinniśmy obchodzić ich święta, a nie te chrześcijańskie czy muzułmańskie. Wiele osób miało z tym problemy. Niełatwo jest to zaakceptować, szczególnie osobom, które od dziecka wychowywały się w takiej a nie innej religii. Dlatego Chejron zazwyczaj dokłada wszelkich starań, aby znaleźć starogreckie święta odpowiadające ówczesnym religiom. Jako zamiennik na Wielkanoc, Chejron wymyślił obchody pierwszego dnia wiosny. Mieliśmy czcić Demeter i Afrodytę. Z Demeter jeszcze ujdzie,a le bogini miłości ostatnio działała mi na nerwy. Mimo, że mam jej błogosławieństwo (co pewnie wkurzyło moją mamę), to na serio ona i jej dzieci z lekka mnie wkurzały. Jak można cały dzień siedzieć i rozmyślać o tym w co się jutro ubrać, jak się pomalować czy w której fryzurze im będzie najlepiej. I oczywiście PLOTKI. To od niech się dowiedziałam, ze chodzę z trzema chłopakami na raz. Żebym miała chociaż jednego... Serio, jeśli chcesz coś przeinaczyć idź do dzieci Afrodyty. Będziesz miał bajkę godną Szeherezady! Z takimi myślami wpatrywałam się w jezioro. To miejsce było chyba moim ulubionym. Było tu spokojnie i cicho. Mało który obozowicz chciał tu przychodzić po to oznaczało niemal półgodzinną przeprawę przez las. Na cały rok został Leo, Ann i Percy, oczywiście, jeśli chodzi o moich znajomych. Były jeszcze cztery dziewczyny od Apolla, z tego co pamiętam Tini, Kinga, Emilia i Ola. Jeśli chodzi o męską populację Obozu prócz Percy'ego i Leo zostało jeszcze trzech chłopaków od Zeusa i jeszcze ktoś od Aresa. Oczywiście bracia Hood od Hermesa również zostali co dało się odczuć. Jak? No na przykład... Chcesz pomalować jajko a ono ci wybucha w twarz. Pierwsze skojarzenie? No właśnie... Usłyszałam ciche kroki i odruchowo obróciłam się. Jednak za mną nie było żadnego człowieka. To Daylight przydreptał do mnie. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Smok podleciał i usiadł mi na ramieniu.
- Co o tym sądzisz?- zapytałam, wskazując na jezioro. Mały obróciła się dwa razy na moim ramieniu i pokiwał główką. Po chwili poderwał się i odleciał z mojego ramienia.
- Co do..-zaczęłam, ale po chwili zauważyłam, że Słońce jakby przygasło. Podniosłam głowę i zobaczyłam wielki bąbel wody unoszący się tuż nad moją głową. Nim zdążyła cokolwiek zrobić woda spadła prosto na moją głowę. Oczywiście była cała przemoczona. Natychmiast zaczęłam się rozglądać za sprawcą, podświadomie wyczuwając w tym rękę dziecka Posejdona. Kątem oka dostrzegłam pomarańczową koszulkę i czarne włosy. Natychmiast pobiegłam w tamtą stronę. Dwie minuty później sprawca już był mój. jak się pewnie domyślacie był to Percy. Niestety zanadto się rozpędziłam i wpadłam na niego. Przygwoździłam jego ręce do ziemi.
- Zabije cię Glonomóżdżku!- wrzasnęłam, nie pozwalając mu wstać.
- E, e ,e Diana, może jednak pozwól mi wstać?- jęknął syn Posejdona, ale ja byłam nieustępliwa.
- Nie ma mowy! Zapłacisz mi za to stary!- krzyknęłam. Bardzo powoli wstałam i zanim Percy zdołał się poderwać chwyciłam jego ciało swoją magią krwi.
- Diana!- wydarł się chłopak, ale ja na to nie zważałam. Bardzo spokojnym krokiem szlam przez las z drącym się Percy'm. W końcu dotarliśmy do jeziorka, gdzie bezpardonowo wrzuciłam syna Posejdona do wody, przez chwilę jeszcze go trzymając magią. Po chwili wyszedł z wody z niedowierzaniem na siebie patrząc.
- Di immortales! Jestem mokry!
- Ha! Widzisz! Kiedyś musiałeś się zmoczyć!- krzyknęłam do niego i zaczęłam pędzić w stronę Obozu. Na moje szczęście biegałam szybciej od niego i w poszukiwaniu schronienia zawędrowałam do domku Ateny. Tam już byłam bezpieczna. Na całe szczęście. Uśmiechnęłam się do siebie. Jak dobrze mieć przyjaciół, pomyślałam.
***
O bogowie jakie to krótkie i bezgranicznie beznadziejne... ;-; Wybaczcie ... Kinga, dedyk dla cb, wiem, że w niedziele miałaś urodziny i z tej okazji wszystkiego najlepszego, weny i wgl wszystkiego co najlepsze ^^ A co do reszty SMACZNEGO JAJKA BIJACZ!
Sonia

środa, 1 kwietnia 2015

14. Zatańcz ze mną


P.S. Jakby ktoś chciał obaczyć taniec, to tu jest link
Dalia była bardzo szybka. Po prawdzie na miejsce dowiozła nas w jakieś trzydzieści sekund. Mówię wam, klacz ferrari! Kiedy już zsiedliśmy z niej, poklepałam ją po grzbiecie nosa.
- Idź do Argo II, na statek. Tam jest stajnia i pegaz Śnieżynka. Poczekaj tam, dopóki nie wrócę- powiedziałam do niej. Klacz zarżała, odwróciła się i pognała gdzieś.
- Poradzi sobie- powiedział Diego, kładąc mi dłoń na ramieniu. Uśmiechnęłam się.
- Wiem- odpowiedziałam. Spojrzałam na budowlę przede mną. Była w kompletnych ruinach. Jednak z tego co zauważyłam to była zbudowana w stylu doryckim. Podeszliśmy do niej, kiedy zatrzymał nas kobiecy głos.
- A państwo dokąd to?
Odwróciłam się. Za nami stały dwie kobiety. Jedna miała brązowe włosy, spięte w ciasny kok o surowej twarzy. Ubrana była w białą koszulę i szare spodnie o rozszerzonych nogawkach. W ręku trzymała jakiś zwój. Przypominała mi trochę moją nauczycielkę historii z Survival Academy. Druga stanowiła jej przeciwieństwo.Miała rozpuszczone, blond włosy, twarz w kształcie serca z oczami o łagodnym spojrzeniu. Ubrana była w niebieski top do tańca, czarne legginsy trzy- czwarte, baleriny, a na biodrach omotała sobie kolorową chustę. Zauważyłam,że we włosach miała wpiętą spinkę z lirą. Przeleciałam wszystkie postaci mitologiczne z takimi atrybutami. Po dłuższym namyśle przypomniałam sobie. Klio i Terpsychora.
- Chcieliśmy zwiedzić świątynię- powiedziałam siląc się na uśmiech. Ta która wyglądała jak moja nauczycielka powiedziała:
- Obawiam się, że nie będzie to możliwe.
- A o dlaczego?- zapytałam zdezorientowana.
- Bo jesteś córką Artemidy- odpowiedziała. Wywróciłam oczy poirytowana.
- I co w związku z tym? Sądzicie, że wywalę w powietrze te ruiny?- powiedziałam, czując w sobie złość. Muza wzruszyła ramionami.
- Ale jest przecież sposób. I możemy im pokazać dawną świetność Świątyni!- wykrzyknęła Terpsychora klaszcząc w dłonie. Klio wywróciła oczami.
- Wtedy to robisz na własną odpowiedzialność.
- Przepraszam panie? Jaki sposób? - zapytał Diego, lekko się kłaniając przed kobietami. Twarz muzy historii nieco złagodniała.
- Musielibyście zatańczyć to, co kazałaby wam moja siostra- odparła. Uniosłam brwi. Na końcu języka miałam " ja nie umiem tańczyć!", ale milczałam. Trudno jakoś przecierpię. Terpsychora spojrzała na Leo i Diega. Uśmiechnęła się przekornie.
- A jak widzę, twoi koledzy, córko Artemidy mają latynoskie korzenie...
- I co w związku z tym? - zapytałam niepewnie patrząc na chłopaków. Oni też mieli nietęgie miny.
***
Cztery minuty później stałam w czerwonej kiecce, ściąganej w talii i rozszerzanej na dole z falbanami i wąskim rękawami, które rozszerzały się na wysokości łokci. W dodatku Terpsychora wcisnęła mnie w rubinowe szpilki, a we włosy wpięła złotą spinkę w kształcie motyla. Byłam pewna,że wyglądam jak idiotka. Chłopakom się bardziej poszczęściło. Czarne koszule, czarne spodnie, czarne buty... A muza tańca mówiła, że wyglądam ślicznie! Bogowie, za co?! 
- Pani Terpsychoro?- szepnęłam. 
- Słucham?- zapytała rozpromieniona.
- Może mi pani przypomnieć nazwę tańca?- zapytałam, tchórząc.
- Pasodoble- powiedziała. Zebrałam się na odwagę i powiedziałam.
- Ale ja nie umiem tańczyć.
- O to się nie martw kochana. Pomyślałam o tym. Cały stój jest zaklęty. Będziesz tańczyła jak zawodowa tancerka! Zresztą...-powiedziała, machając ręką na chłopców.- Moi mili, który z was lepiej tańczy?
Leo niepewnie uniósł rękę. - To zatańczysz z tą młodą damą, a ja z tym uroczym synem Posejdona- powiedziała uradowana muza. Siłą woli powstrzymałam się od westchnięcia. Kiedy syn Hefajstosa nieśmiało do mnie poszedł powiedziałam:
- Z góry przepraszam za twoje palce.
Roześmiał się cicho.
- O to się nie martw. Ja na prawdę umiem prowadzić kobiety- rzekł,puszczając do mnie perskie oko. Bogu dzięki, że się nie zarumieniałam.
- Pięć, sześć, siedem osiem!- wykrzyknęła Terpsychora. Znikąd pojawiła się muzyka. Moje ciało samo z siebie zaczęło się poruszać. W sumie nie jest tak źle, pomyślałam po którejś z kolei ósemce tanecznej. Leo na prawdę potrafił prowadzić. Chociaż przyznam, że niektóre sceny były... hm... krępujące? jakiś przykład? Proszę bardzo. Był ruch polegający na takim namiętnym głaskaniu twarzy partnera. To prawdziwy cud, że ja się tam nie ugotowałam żywcem! Pocieszał mnie fakt, że nawet taki Casanova jak Leo się zawstydził. Z tych emocji o mało by nie samozapłonął. Po trzech morderczych minutach nareszcie taniec się skończył. Dopiero wtedy zauważyłam, że otoczenie wokół nas się zmieniło. Nie staliśmy już na ruinach. Staliśmy w samym środku świątyni. Wokół nas były posągi, prawdopodobnie Apolla. Wszystko było wykonane ze śnieżnobiałego marmuru. Aż zaparło mi dech w piersi. Znikły też nasze taneczne ubrania. Tym razem mieliśmy na sobie stroje starożytnych Greków.
- Kiedy będziecie chcieli wrócić - powiedziała Klio, podchodząc do Diega. - Po prostu wylejcie na siebie tę wodę ziołową.
I zniknęła a wraz z nią Terpsychora, machając zalotnie do syna Posejdona. Zacisnęłam dłonie w pięści. To bogini, pomyślałam. Nie walcz z nią o względy chłopaka, jesteś córką Artemidy do cholery!
- Spodobałoby tu się Annabeth - powiedziałam na głoś, przerywając ciszę. Chłopcy zgodnie pokiwali głowami.
- Zwariuje, jak się dowie co się stało - powiedział Diego. Uśmiechnęłam się, ale nic nie powiedziałam. Rozglądając się po murach Świątyni dostrzegłam grawerunek. Podeszłam bliżej. Łuk skrzyżowany ze strzałą. Przecież to nie może być takie proste pomyślałam. Machinalnie przejechałam ręką po grawerunku. Rozbłysło złote światło. Po chwili w ręku trzymałam prawdziwą broń, Złoty Łuk i strzały zrobione z tego samego kruszcu. Spojrzałam zaskoczona na chłopaków. Oni również mieli zaskoczone miny.
- przecież Apollo nie jest tak ślepy, aby nie zauważyć czegoś tak oczywistego!- wybuchnęłam.
- Ta płyta mogła być zaklęta - powiedział uspokajająco Leo. - Aby pokazała to co w sobie skrywa pod dotykiem herosa.
Skinęłam głową. Jak na świat półbogów brzmiało to logicznie.
- No... To chyba mamy to, po co przyszliśmy - powiedziałam. Diego wylał na siebie trochę wody. Zaczął się delikatnie rozpływać w powietrzu. Podał mi naczynko, aby zniknąć zupełnie. Również wylałam na siebie trochę płynu. Wzrok zaczął mi się rozmazywać i szybko dałam Leo resztę. Zamknęłam na moment oczy, a gdy je znów otworzyłam zobaczyłam Diega i jakąś dziewczynę. Miała czarne, krótkie włosy i jaskrawoniebieskie oczy,a skórę usianą piegami. Ubrana była w spodnie kamuflujące, czarną koszulkę z Green Day'em, srebrną kurtkę, łuk i bransoletkę. Na czole miała również srebrny diadem,a oczy odwiedzone czarnym eyelinerem . Wydawało mi się, że kiedyś już ją spotkałam...
- Cześć Diana. Miło cię znów zobaczyć - powiedziała z uśmiechem.
***
Sul sul! Jak Wam się dziś podobało?? :) Mam nadzieję,że bardzo ^^ Dedyk dla WAS WSZYSTKICH! KAŻDY NIECH POCZUJE SIĘ ZADEDYKOWANY< BO WIEM<ŻE SĄ LUDZIE CO CZYTAJĄ PO CICHU LECZ NIE KOMUJĄ XD
Sonia

13. Oswajam jednorożca


Zapadła niezręczna cisza. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Przez chwilę tak staliśmy,aż Leo powiedział:
- Pójdę sprawdzić, gdzie wylądujemy. Ewentualne coś przestawię.
Skinęłam milcząco głową, a on sobie poszedł. Ja wróciłam do swojego pokoju. Ze słów syna Hefajstosa wynikało, że zaraz będziemy na miejscu, więc wolałam się spakować. Zajęło mi to jakieś dziesięć minut i właśnie chowałam zdjęcie z tatą do kieszeni spodni, kiedy przyszedł Diego.
- Diana? Już jesteśmy- powiedział. Poszłam za nim na pokład skąd przywitał nas Leo. Kiedy zobaczył smoka, który siedział mi na ramieniu, rozpromienił się.
- Wymyśliłaś już dla dla niego imię?- zapytał, szczerząc się do mnie.
- To on jest chłopcem?- zapytałam nie kryjąc zdumienia. Leo skinął głową. Zamyśliłam się i odpowiedziałam: - To się będzie nazywał Daylight.
Smok rozłożył skrzydła i kichnął, więc uznałam,że podoba się mu nowe imię. Odwróciłam się stronę Diega,ale ten utkwił wzrok w Daylight. Chyba dopiero wtedy go zobaczył. Patrzył to na mnie to na Leo, a w jego oczach widziałam zaskoczenie i... zazdrość. Jednak z tym drugim byłam pewna,że mi się przywidziało. To było niemal niemożliwe, aby był zazdrosny o mnie. Pragnąc zmienić temat powiedziałam:
- To co? Wszyscy spakowani?
Chłopcy skinęli głowami.
- No to schodzimy! - wykrzyknęłam, zbiegając na ziemię.Chłopcy zrobili to samo. Rozejrzałam się. Wylądowaliśmy na jakimś zalesionym pagórku. Widziałam tylko i wyłącznie las. - Ktoś z was wie, gdzie może być ta świątynia? - zapytałam ich. Pokiwali potakująco głowami.
- Argo II wylądował jakiś kilometr od niej - powiedział Leo. Uśmiechnęłam się.
- Dobra robota - powiedziałam i ruszyłam przed siebie.
***
Szliśmy już tak z jakieś dziesięć minut ( serio. mieliśmy wolne tempo), kiedy zauważyłam,że coś się poruszyło za drzewami. Pokazałam chłopcom aby stanęli. Otworzyłam medalion a w mojej ręce natychmiast pojawił się łuk z kołczanem pełen strzał. Hm... dzieci Hekate nie oszukują swoich klientów... pomyślałam. Założyłam strzałę na cięciwę i wycelowałam w stronę z której dobiegał szelest. Po chwili zza krzaków wyskoczyło potężne zwierzę. Nie wystrzeliłam jednak strzały, tylko się odwróciłam. Przede mną stał jednorożec. Był bardzo potężnie zbudowany. Sierść miał karą (dla niewiedzących: czarną). Grzywa jednak była poprzetykana siwymi pasmami. Wpatrywał się we mnie wielkim, brązowymi oczami i zarżał.
- Prosi, abyśmy opuścili broń - powiedział Diego. Odwróciłam się w jego kierunku.
- Rozumiesz konie?- zapytałam zdezorientowana. Pokiwał potakując głową. Przejechałam ręką po grawerunku na łuku. Natychmiast zmienił się z powrotem w wisiorek. Zawiesiłam go sobie na szyi i wpatrywałam się w zwierzę, a ono we mnie. Wykonałam jeden krok w jego kierunku. Jednorożec wierzgnął i zarżał ostrzegawczo. Boi się, pomyślałam. I wtedy padł mi do głowy pewien pomysł. Tata często mi śpiewał kołysankę kiedy byłam mała. Nie byłam pewna, czy będzie w stanie uspokoić konia, ale chciałam spróbować.
- Nie odzywajcie się teraz- powiedziałam do chłopaków. Zrobili gest zamykania ust na kłódkę. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam śpiewać:
Nie pytaj słońca, dlaczego zachodzi
Dlaczego zakrywa swoje światło
Lub dlaczego kryje swój świetlisty wzrok
Gdy noc obraca karmazynowe złoto w szarość

Dla ciszy opada winne słońce
Jak dzień w mrok się przemienia
Jednej prostej prawdy nie odważy się wyjawić:
Jej światło potrafi jedynie oślepić i spalić

Nie ma litości dla winnych
Strąć ich kłamliwe słońce
Krew tak srebrzystoczarna nocą
Na ich twarzach blednie biało

Okrutny księżycu, przynieś kres
Świt nigdy więcej nie nastanie.
W miarę mojego śpiewu zaczęłam się powoli zbliżać do jednorożca. Tym razem nie wierzgał ani nie rżał. Bardzo powoli położyłam dłoń na grzbiecie jego nosa. Nie opierał się. Kiedy skończyłam śpiewać delikatnie mnie trącił i cicho zarżał.
- Ona cię lubi - powiedział z uśmiechem Diego. Świetnie. W życiu nie zostanę ekspertem do określania płci u zwierząt, czy żywych, czy mechanicznych. Spojrzałam klaczy w wielkie brązowe oczy. Ona spojrzała w moje.
- Chcesz się nazywać Dalia? - zapytałam, delikatnie się uśmiechając. Ponownie zarżała, tym razem radośnie.
- Zgadza się - przetłumaczył Diego. 
- A czy zabierzesz nas do Świątyni? - zapytałam. W odpowiedzi ustawiła się w taki sposób, jak Śnieżynka kiedy koniecznie chciała mi pomóc na siebie wsiąść. Wdrapałam się na nią i spytałam jeszcze, wskazując na Leo i Diego.
- A oni? Też mogą?
Klacz zarżałam i nawet ja nie znając końskiego uznałam,że powiedziała "Jeśli muszą". Mimowolnie się zaśmiałam. - Wsiadajcie dopóki Dalia nie zmieni zdania- powiedziałam do nich.
***
Sul, sul! Jak się podobało?? ^^ Dedyk dla.... Zobaczycie dalej XD
Sonia

sobota, 21 marca 2015

12. Dostaję smoka


Kiedy wreszcie odzyskałam trochę rozumu, uznałam, że powinnam wyjść z pokoju Diega. Nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić, dlatego zeszłam do sali ćwiczeń. Patrzyłam na manekina jakiegoś stwora i zaczęłam w niego uderzać. Z pięści, z kopnięcia, z kolana... Starałam mu si przywalić dowolną partią ciała. Wiele ciosów później poczułam na sobie czyjś wzrok. Nerwowo odgarnęłam włosy z czoła i otarłam pot z czoła nim się odwróciłam. Za mną stał Leo. Opierał się lekko o framugę drzwi z założonymi rękami. Wyglądał tak przystojnie, że zapomniałam języka w gębie. Kurcze, dziewczyno! Ogarnij się! skarciłam się w myślach. Uśmiechnęłam się do niego, a on do mnie.
- Źle wyprowadzasz cios- powiedział, podchodząc do mnie. Uniosłam sarkastycznie brew.
- To pokaż mi jak to się powinno robić - powiedziałam.
- Bardzo chętnie - rzekł i podszedł do manekina. Stanął przed nim. Jedną nogę zgiął, a drugą wziął do tylu. Zacisnął pięści i uniósł je na wysokość brody. Po chwili wyprostował tylną nogę i prawą rękę, Manekin dostał tak mocno w twarz, że  o mało co się przewrócił. Leo w tym czasie powrócił do pierwszej pozycji. Nie chciałam wiedzieć, kogo w tym momencie sobie wyobraził. Gestem pokazał abym to powtórzyła. Ustawiłam się przed kukłą tak jak Leo. Wyobraziłam sobie twarz Kelli i zrobiłam ten sam ruch co on. Manekin się przewrócił. Syn Hefajstosa aż gwizdnął.
- Nieźle - powiedział. Odrzuciłam włosy na plecy, uśmiechając się.
- A jakbym chciała wyprowadzić cios ze skrętem?- zapytałam, uśmiechając się filuternie, gdy chłopak podnosi kukłę.
- Postawę masz taką samą, ale cios wyprowadzasz trochę inaczej- powiedział. - Skręcasz cały tors i uderzasz w ten sposób w policzek - mówił, równocześnie demonstrując. Skinęłam głową. Ustawiłam się i już poruszyłam ręką aby uderzyć, ale Leo złapał mnie w chwili gdy chciałam uderzyć.
- Nie tak - rzekł, pokazując mi jeszcze raz. - Jeśli źle wyprowadzisz cios, możesz sobie złamać nadgarstek.
Skinęłam głową i spróbowałam jeszcze raz. Znów chłopak mnie powstrzymał. Pokręcił głową.
- Wiesz co? Myślę, że powinniśmy to zrobić razem- powiedział.
- Dobra- rzekłam. Leo ustawił się za mną, trzymając mnie w talii jedną ręką, a drugą chwytając mnie za dłoń. Zrobiło mi się gorąco, ale to nie tylko przez moje uczucia. Skóra syna Hefajstosa była bardzo ciepła, z naciskiem na bardzo. Czułam się tak, jakbym znów znalazłam się w moim śnie. Tylko tym razem czułam się bezpiecznie. Bardzo powoli chłopak skręcił moją talią, równocześnie wyprostowując mi rękę.
- Czujesz różnicę?- zapytał. Czułam jego oddech na swoim uchu. Zmusiłam się, aby kiwnąć głową. Powtórzył to jeszcze raz, abym mogła poczuć co robię źle. Gdy to zrobił, odsunął się delikatnie ode mnie.
- Spróbuj sama- rzekł. Zrobiłam tak jak powiedział. Tym razem mnie nie zatrzymał. Manekin ponownie się przewrócił. Leo zaklaskał.
- Wyśmienicie.
Uśmiechnęłam się.
- Może teraz zamiast ciosów byś mi pokazał jak się kontrolować?
Skinął głową. Usiadł, a ja zrobiłam to samo.
- Wszytko polega na trzymaniu na wodzy swoich uczuć. Kiedy jesteś przestraszona lub smutna nie panujesz nad sobą. Wtedy twoja moc sama się uwalnia i możesz komuś zrobić krzywdę - z każdy kolejnym słowem jego głos stawał się coraz bardziej melancholijny. Byłam ciekawa, skąd o tym wszystko wie. Stwierdziłam jednak, że byłoby to nie na miejscu. Jak kiedyś będzie chciał sam mi powie. - Moja umiejętność jest jednak trochę mniej niebezpieczna niż twoja. Ty z ta twoją... Nazwijmy to magią krwi... Możesz nawet kogoś zabić lub panować nad bogami. Dlatego musisz się skupić. Okiełznać swoje lęki.
- Jak mam to zrobić?
- Pomyśl o tym czego się najbardziej boisz. A potem spróbuj przekonać samą siebie,że potrafisz to powstrzymać- poraził. Pokiwałam głową i zamknęłam oczy. Przed oczami stanęła mi Kelli próbująca rzucić się na Percy'ego i Ann. Oboje wyciągnęli broń i zaczęli się bronić. To był mały strach.Wiedziałam, że sobie poradzą. Zaczęłam szukać głębiej w sobie, gdy przed oczami stanął mi straszny obraz. Byłam przykuta do jakiejś cholernej skały, a Diego i Leo do mnie biegli. Wokół mnie było pełno krwi. Czułam, że długo nie wytrzymam. Chłopcy biegli. I wtedy rzuciły się na nich dwa ogromne sępy...
- Nie!-  krzyknęłam. Nie mogąc poruszyć rękami wyprostowałam nogi. Usłyszałam krzyk. I wtedy otworzyłam oczy.Dwa metry ode mnie leżał prawdziwy Leo, rozcierając sobie głowę. Podbiegłam do niego. Wiedziałam,że to przeze mnie.
- Przepraszam! Nic ci nie jest?!- wykrzyknęłam piskliwie. Pokręcił przecząco głową.
- Coś ty sobie wyobraziła?- zapytał, zbierając się z podłogi. Przygryzłam wargę.
- Nie jestem pewna, czy to była moja wyobraźnia czy może coś innego...
Leo uniósł brwi.
- Masz na myśli przepowiednię?
Pokiwałam głową. Opowiedziałam mu to, co zobaczyłam. Zamyślił się. przez dłuższy czas panowała cisza. Po chwili lekko się uśmiechnął.
- Widocznie będzie trzeba cię bardziej pilnować- powiedział, uderzając mnie po przyjacielsku w ramię.  Uśmiechnęłam się. - A w związku z tym, chyba potrzebujemy kogoś do pomocy- powiedział wstając i gdzieś idąc. Poszłam za nim. Czy on przemycił jeszcze jakiegoś herosa na statek? Niby jakim cudem? myślałam. Po chwili zauważyłam, że doszliśmy do jakiejś pracowni. Wszędzie były porozrzucane narzędzia, blachy metalu, szkło... Leo przykucnął przy jakiejś skrzynce i... zaczął do niej mówić. Zaskoczona podeszłam bliżej i dopiero wtedy zobaczyłam z czym rozmawiał. W skrzynce. pomiędzy narzędziami znajdowało się maleńkie, metalowe zwierzątko. Również przykucnęłam, przyglądając się mu, a ono mi. Po chwili zorientowałam się jaki gatunek przedstawiało. Smoka. Malutkiego co prawda, ale smoka. Był złoty z rubinowymi oczami. Jego tułów był dosyć długi,ale nie mógł równać się z ogonem. Po prawdzie to ogon stanowił jakieś trzy czwarte jego ciała. Nóżki miał dosyć długie, dlatego też kiedy stał na mojej dłoni wystawał ponad nią o jakieś dziesięć centymetrów. No i miał duże skrzydła. Spojrzałam na Lea.
- Ty go stworzyłeś?- zapytałam z nieukrywanym podziwem. Pokiwał potakując głową. - Jest... Piękny.
- Jest twój.
- Mój? Ale...
- Stworzyłem go na twojego strażnika. Jeśli coś by ci się stało powiadomi mnie o tym i...
Nie dałam mu dokończyć. Rzuciłam mu się z wdzięcznością na szyję i pod wpływem emocji pocałowałam w policzek.
- Dziękuję!
***
Sul,sul! Mam nadzieję,że się podobało dedyk dla Martyny :*
Sonia

sobota, 14 marca 2015

11. Rekwiruję butelkę


Zamknęłam się w pokoju. Oparłam krzesło o klamkę, aby nikt nie mógł wejść i rzuciłam się na łóżko. Jeśli już miałam rozpaczać nad samą sobą,wolałam to robić w samotności. Leżałam, intensywnie myśląc o tym co się stało. Kiedy poruszyłam wtedy rękoma poczułam obciążenie. Obstawiałam na ciężar Lea. Kiedy niewidzialna siła miotnęła nim o ścianę ciężar zniknął. Widziałam,że ja to mu zrobiłam. Jak? Tego już nie wiedziałam. Jeszcze bardziej minie przeraził fakt,że to powtórzyłam i to w dodatku na Diegu i na Leo. Widziałam,że nie mieli mi tego za złe,ale nie mogłam znieść tego ciężaru. Nie chciałam zrobić im krzywdy. Żadnemu z nich. Ta moc... To cholerna moc... Jak ona działa? Jak mogę ją powstrzymać? Nie chce stanowić zagrożenia dla chłopaków. Jak zwykle dopiero po dziesięciu minutach zorientowałam się,że ktoś stara się do mnie dostać. W pierwszym odruchu chciałam otworzyć,ale się powstrzymałam. Nie odpowiadałam.
- Diana,wiemy, że tam jesteś!- usłyszałam głos Diega. Nawet się nie poruszyłam.
- Chcemy rozmawiać z tobą, nie z drzwiami!-wykrzyknął Leo. Nawet się nie uśmiechnęłam. Nie mogłam się pogodzić z myślą,że jeszcze przed chwilą uderzyłam nim o ścianę.
- Diana otwórz- błagał Diego. Zakryłam dłońmi uszy. Bałam już się do nich odezwać.
- Dziewczyno, bo wyważymy drzwi!-zagroził Leo. Nadal nie odpowiadałam. Sądziłam, że to groźba bez pokrycia. Dopóki nie usłyszałam odgłosu ciała napierającego na drzwi. Nie miałam pojęcia jak ich powstrzymać. Po prostu stałam jak żona Lota na środku pokoju. Za którymś razem drzwi wyłamały się z trzaskiem z zawiasów. Chłopcy chyba zbytnio się rozpędzili, bo wbiegli na mnie. Przewróciliśmy się wszyscy na łóżko. Wyglądało to tak,że pode mną leżał Diego, a nade mną Leo.
- Ostrzegałem -powiedział syn Hefajstosa, wstając. Podał mi rękę, ale ja przycisnęłam dłonie do siebie.
- Nie chce cię zranić-powiedziałam cicho. Chłopaki parsknęli śmiechem.
- Przed chwilą na tobie leżałem i nic mi się nie stało...-powiedział chłopak, nadal stojąc z wyciągniętą ręką.
- A ty na mnie wciąż leżysz i też jakoś żyję- dodał Diego. Ostrożnie chwyciłam dłoń Lea a on pomógł mi wstać.
- Widzisz? Nic mi nie jest - powiedział, szczerząc zęby. Mimowolnie również się uśmiechnęłam. - Widzisz, już ci lepiej.
- Skoro tak mówisz- mruknęłam. Diego podniósł się do pozycji siedzącej. Usiadłam, a obok mnie Leo.
- Nadal się boisz?- zapytał syn Posejdona, starając mi się spojrzeć w oczy. Jak zwykle jego głos sprawił,że się zawstydziłam.
- Owszem. Boje się,że wam coś zrobię. Kiedy szelepnęłam Leo o ścianę, poczułam jakby jego własna krew była w moich rękach... Tak samo jak twoja.- powiedziałam, patrząc na swoje kolana.
- Na pewno to się da jakoś kontrolować- powiedział Diego, obejmując mnie. Zesztywniałam. Pierwszy raz jakoś tak świadomie się dotknęliśmy. Wiem że nie powinnam tego tak przeżywać, ale no... Zrozumcie mnie. Z drugiej strony poczułam,że Leo również mnie obejmuje.
- Gdybym ja się nie nauczył kontrolować, cały statek by teraz stał w płomieniach - zażartował syn Hefajstosa. Uśmiechnęłam się.
- To może mnie naucz jak się kontrolować- powiedziałam, zaskoczona śmiałością swoich słów. Leo skinął głową. W jego oczach zapłonęły psotne chochliki.
- Oczywiście, spróbuję- odparł. Chłopcy wstali.
- No... To do zobaczenia?- powiedział pytająco Diego.
- Do zobaczenia- odparłam, mimowolnie się uśmiechając. Tak samo się pożegnaliśmy na Obozie. Kiedy herosi już poszli usiadłam na łóżku. Zaczęłam rozmyślać, nad potworami. Jakie one są? Cz istnieje podział na dobre i złe? Jeśli tak to jak je można odróżnić? Myślałam o tym z dziesięć minut,aż naszła mnie dziwna ochota na odwiedzenie Diega. Sama nie wiedziałam czemu chciałam tam pójść. Jednak podniosłam się i ruszyłam do jego kajuty. Próbowałam na poczekaniu wymyślić jakąś wymówkę, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Nie zraziłam się. Uniosłam rękę, aby zapukać,ale powstrzymał mnie dziwny dźwięk. Zamrugałam. nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam. Jakby dźwięk otwieranej butelki. Co on robi, pomyślałam. Zrezygnowałam z pukania,tylko od razu otworzyłam drzwi. Diego zamarł z jakąś tabletką i buteleczką w ręku. Natychmiast wyrwałam mu przedmiot z ręki. Nie miało podpisu. Zdenerwowana uderzyłam go tą butelką po głowie.
- Au! Za co?!- wykrzyknął, rozcierając sobie bolące miejsce.
- Za branie prochów!- odpowiedziałam. - Mogę się dowiedzieć na co to jest?!
- Na pamięć- odparł chłopak. W jego głosie nie słyszałam ani grama złości. Zaskoczyło mnie to.
- Na pamięć?- powtórzyłam zdezorientowana. Skinął głową. Rzuciłam w niego buteleczką. odwróciłam się. Już prawie przekroczyłam próg, kiedy poczułam jego dłoń na swoim ramieniu. Zmiękły mi kolana, ale starałam się być dzielna. Nie mogę pozwolić, aby każdy jego dotyk był dla mnie aż tak paraliżujący!
- Diana...- w jego głosie słyszałam ból. Chciałam go przytulić,ale powstrzymałam się. Zamiast tego powali się odwróciłam. Na jego twarzy malowało się cierpienie, Natychmiast pożałowałam swoich ostrych słów. Jednak nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie wiedziałem... Nie sądziłem, że to będzie takie ważne.
Mimowolnie złapałam go za koszulę.
- Oczywiście,że jest! - powiedziałam, potrząsając nim. - Przecież jestem za was odpowiedzialna, gdyby wam się coś stało...
Urwałam, bo poczułam, że Diego położył swoją dłoń na mojej twarzy, Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie masz się czym martwić- wyszeptał. Skinęłam głową. Znowu nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. przełknęłam ślinę. Chłopak odsunął się ode mnie.
- Idę do pegazów- powiedział, wymijając mnie.
- Ja... jasne - powiedziałam z lekkim opóźnieniem.
***
Ship time?? Maybe... XD Aaaa am, mam nadzieję,że się podobało :) Dedyk dla Tini ^^
Sonia

sobota, 7 marca 2015

10. Rzucam ludźmi o ściany


P.S. Czytajcie przy tym Jak się skończy puścicie od nowa :P 
Kiedy Leo już sobie poszedł, uznałam, że to najwyższy czas na pójście spać. Przebrałam się, położyłam głowę na poduszce i zamknęłam oczy. Natychmiast przeniosłam się w magiczny świat snu, lecz tym razem nie dane mi było obudzić się z uśmiechem na ustach. Obraz który zobaczyłam napawał mnie. Widziałam na niebie jednocześnie Księżyc jak i Słońce. Niebo miało kolor świeżej krwi. Zobaczyłam, że na nieboskłonie widnieją dwa zwierzęta: srebrna łania i złoty wół. Nacierały na siebie, walczyły. Przeszukałam moje wiadomości o takich zwierzętach w mitologii. Artemida i Apollo. Chciałam ich zatrzymać, w jakiś sposób do nich podlecieć. Zrobić cokolwiek, aby tylko ich rozdzielić. Lecz wtedy usłyszałam ostry syk wydobywający się spod miejsca na którym stałam, co zmusiło mnie do spojrzenia w dół. Stałam na ogniu. Dosłownie. Zaczynałam się palić. Kiedy tylko płomienie dotarły do mojego ubrania ziemia otwarła się i spadłam w dół. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Jednak kiedy już uderzyłam o grunt nie byłam nawet poobijana. Powoli wstałam, rozglądając się dokoła. Stałam wśród pierścieni ognia a wokół mnie słyszałam czyjąś przyciszoną rozmowę. Wysiliłam słuch.
- Mój panie, nie możemy pozwolić, aby ta dziewczyna oddała Łuk Apollowi. To by wszystko zniszczyło...-powiedział zdecydowanie męski głos. Brzmiał jasno ja Słońce, aż nie mogłam uwierzyć, że taka osoba może być zła.
- Wiem o tym. Trzeba zadbać o jakiś wypadek, najlepiej na terenie Delf. To rozwścieczy Artemidę. Jej własna córka, ranna lub może nawet zabita na terytoriom jej brata? Pomyśl tylko o tym, takie pokłady nienawiści...- o, ten już bardziej brzmiał jak czarny charakter. Głos miał chrapliwy, ale w pewnym sensie słychać również było zmęczenie. Mężczyzna ciężko dyszał. Po chwili znów usłyszałam jego głos:- Chociaż nie musimy jej się do końca pozbywać... Możemy ciężko okaleczyć... Jeśli ją złapiemy zanim odkryje swoją niezwykłą zdolność może nam się przydać.
Po tych słowach obudziłam się. Co ciekawe nie leżałam na łóżku, tylko na podłodze. Musiałam spaść podczas snu. Przetarłam oczy i zebrałam się z podłogi. Usiadłam, kładąc dwa palce na szyję. Ten sen wiele mi powiedział. To jest jakaś większa intryga. W Delfach będziemy musieli uważać. I to bardzo. Byłam również bardzo zaskoczona zdaniem o moich nieodkrytych umiejętnościach. O co mogło w tym chodzić? Chciałam wstać do chłopaków i im o tym opowiedzieć, ale powstrzymałam się. Przecież obiecałam Diego, że rano będę miała jakiś plan co mamy zrobić. Wzięłam kartkę i długopis. Ponownie położyłam palce na szyi. Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu napisałam:
1. Dopłynięcie do Delf.
2. Znalezienie świątyni, w której schowany jest Łuk
3. Unikanie potworów, o ile to możliwe
4. Unikanie bogów, ale jeśli już zaproponuje pomoc lepiej ją przyjąć
5. Dopłynięcie do Obozu w pełnym składzie, cali i zdrowi
Przyjrzałam się temu co napisałam. Brzmiało to bardziej jak poplątanie planu z zasadami, ale co tam. Dopiero wtedy pomyślałam o ubraniu się. Kiedy już to zrobiłam wzięłam do ręki kartkę i pobiegłam do jadalni.
- Diego! Leo!- wykrzyknęłam otwierając drzwi. Moim oczom ukazał się dziwny widok. Obaj półbogowie stali ze zaciętymi, wrogimi minami. Leowi zaczęła niebezpiecznie płonąć dłoń (zanim wyruszyliśmy powiedział i o jego wyjątkowej mocy),a woda w dzbanie zaczęła się unosić, jakby zgodnie z wolą Diega. Wyglądało to tak jakbym weszła w środek kłótni. Świetnie. Tylko tego mi brakowało: dwóch skłóconych towarzyszy podróży. Kiedy zobaczyli, że stoję w drzwiach, równocześnie usiedli i zaczęli się do siebie uśmiechać. Chyba nie widzieli ,że widziałam scenę przed chwilą. Rzuciłam w ich kierunku kartkę z planem/regulaminem. Żałowałam teraz, że nie dopisałam punktu "Zakaz kłótni". Usiadłam naprzeciw nich, starając się odgadnąć o co się kłócili. Kiedy nałożyłam sobie kawałek pizzy i nalałam coli odezwał się Diego:
- To wszystko?
Skinęłam głową, biorąc pierwszy kęs pizzy.
- Brzmi nieźle-powiedział syn Posejdona, uśmiechając się. O mało nie wypuściłam jedzenia z dłoni i nie spiekłam raka. To nie do pomyślenia, że tak reaguję na każdy jego miły gest w stosunku do mnie!
- Macie jeszcze jakieś punkty do zaproponowania?- zapytała, upijając łyk coli.
- Nie utopić się w zajebistości Leo? Co ty na to?- zapytał Leo, szczerząc do mnie zęby. Mimowolnie się roześmiałam.
- Może lepiej nie, Leo-odparłam, nadal się uśmiechając.
- Zakaz używania nadprzyrodzonych mocy na terenie statku?- zapytał Diego. Skinęłam głową i zapisał. Gdyby syn Hefajstosa nam się tu tak podekscytował, że spowodowałby samozapłon, to martwiłabym się o naszą podróż. Syn Posejdona jakby się wkurzył, też mógłby narobić wiele szkód. Ja jeszcze żadnych swoich mocy nie odkryłam, ale dzięki temu snu, wiedziałam, że jakieś mam. Chyba na samą myśl o tym zrzedła mi mina, bo Leo zapytał:
- Coś cię martwi Diano?
Nie chciałam znowu kłamać, więc szczerze opisałam m mój sen. Chłopcy wyglądali na... no cóż z lekka zaszokowanych.
- Jestem ciekaw jaką skrywasz moc-powiedzieli równocześnie, co znów wywołało mój uśmiech. Jednak od czasu do czasu w czymś się zgadzali.
- Ja sama tego nie wiem. Mam nadzieję ,że nie będzie jakaś taka bardzo zła-powiedziałam, dojadając pizzę i dopijając colę. Leo, wstał. Dotknął mojego ramienia z zamiarem odwrócenia mnie w jego stronę. Tak mnie tym wystraszył, że oprócz tego iż się obróciłam to szarpnęłam mocno dłonią z zamiarem dania napastnikowi z liścia, ale nawet nie dotknęłam jego twarzy . Lea jakby coś pociągnęło w kierunku zgodnym z ruchem mojej dłoni. Przywalił w ścianę obok. Spojrzałam z przestrachem na swoją dłoń. Co ja zrobiłam?! Leo powoli zbierał się z podłogi, a Diego podszedł do mnie, chcąc chyba mnie uspokoić, ale ja już byłam na skraju paniki.
- Nie podchodź do mnie! Nie chcę ci zrobić krzywdy!- wykrzyknęłam piskliwym głosem ,wyciągając ręce przed siebie w kierunku synów Posejdona i Hefajstosa. Odrzuciło ich na ścianę, na którą chwilę wcześniej trafił Leo. Patrzyłam to na nich, to na moje dłonie z coraz większym przerażeniem i paniką w oczach, które odmalowały się również na mojej twarzy. Nie wytrzymałam ani swoich uczuć, ani min chłopaków, chociaż jasno pokazywali ,że nie żywią do mnie urazy za rzucanie nimi o ściany. Wybiegłam z jadalni.
***
Sul,sul! Jak się podobało tym razem? Dedyk leci do Emili ^^ Osobiście sądzę,że to chyba jeden z moich najlepszych rozdziałów. Mam nadzieję,że Wam również się podobało ^^
Sonia

sobota, 28 lutego 2015

9. Jak ja nienawidzę płakać!

Następnego dnia mieliśmy wyruszyć. Jeszcze poprzedniego dnia Piper, córka Afrodyty zrobiła mi przyspieszony kurs latania pegazem. Zdążyłam się zaprzyjaźnić ze Śnieżką, białą klaczą, która uznała, że mnie nie chce zostawić i poleci razem ze mną na misję. Kiedy już skończyłam poszłam się spakować, tak jak reszta mojej trójki. Do mojego ukochanego plecaczka wzięłam ubrania na zmianę, podstawowe kosmetyki i moje jedno, jedyne zdjęcie przedstawiające mnie z tatą. Teraz, kiedy stałam na wybrzeżu Long Island, co chwila sprawdzałam, czy mam je w kieszeni. Ann i Percy przyszli się z nami pożegnać. Blondynka wyglądała tak, jakby wysyłała swoje jedyne dziecko na wojnę. Z resztą on wyglądał tak samo. Podbiegła do mnie zamykając mnie w silnym uścisku. Aż pomyślałam, że chce mnie udusić.
- Masz na siebie uważać. Nie daj się ponieść nerwom. Pamiętaj ,że to ty dowodzisz misją.
- Dobrze, dobrze, wszystko wiem, ale błagam puść mnie, bo to nie potwory będą przyczyną mojej śmierci- odparłam. Blondynka w końcu mnie puściła. Podszedł Percy. Minę miał śmiertelnie poważną. Normalnie jak nie Percy.
-  Jak usłyszę, że zginęłaś osobiście zejdę do Hadesu i skopie ci tyłek-powiedział. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Nie martw się, będę na siebie uważać.
- I dobrze. Ale błagam cię wróć w jednym kawałku. Nie ufaj bogom. Jeśli chcą ci pomóc, przyjmij ich pomoc, ale pamiętaj. Będą chcieli coś w zamian-dodał. Kiwnęłam głową. To brzmiało logicznie. Widocznie nawet bogowie stosowali zasadę coś za coś. Dopiero gdy powiedział tę radę złamał się. Przytulił mnie jeszcze mocniej niż Annabeth. Staliśmy tak z dwie minuty nim zdecydował się mnie puścić. Teraz jego dziewczyna zwróciła się do dwóch chłopaków stojących obok mnie.
- Wy dwaj! Jeśli się dowiem, że przez waszą niekompetencję, nie przemyślane czyny, zgrywanie bohatera czy jakiekolwiek kłótnie coś jej się stanie to przysięgam, że osobiście was zabiję.
- No coś ty, Ann-powiedział Diego szczerząc zęby.
- Przecież nas znasz-dodał Leo. Córka Ateny tylko obrzuciła ich wzrokiem.
- Dołączam się do gróźb-poparł swoją dziewczynę Percy.
- Będzie z nami bezpieczna-odparli równocześnie chłopcy, żartobliwie salutując. Odwróciłam się patrząc na statek którym mieliśmy popłynąć do Delf. Argo II. Jak na moje kompletnie się nie znające na wszelakich pojazdach oko był całkiem niezły. I wielki jak diabli. Wzięłam głęboki oddech. Jeszcze raz mocno się przytuliłam do Annabeth i Percy'ego.
- To do zobaczenia!- wykrzyknęłam jeszcze i pobiegłam na pokład. Za mną podążyli Leo z Diegiem. Syn Hefajstosa zajął miejsce u sterów i zaczął wyprawiać tam jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, ale kiedy się wyprostował statek ruszył. Oparłam się o burtę i patrzyłam z góry na Obóz Herosów i na moich przyjaciół. O mały włos się nie popłakałam, ale przypomniałam sobie słowa Annabeth. To ja tu dowodzę. Muszę być twarda. Argo II zaczął się coraz szybciej oddalać od wybrzeży Long Island, jednak moje gołąbeczki nadal tam stały machając nam. Sama robiłam to samo, tylko w ich kierunku. Jednak pokrótce oni tez zniknęli we mgle. Widziałam tylko morze. Westchnęłam. Teraz to już na prawdę zostałam sama.
- Idę do swojej kajuty!- krzyknęłam w przestrzeń. Nie słysząc żadnego odzewu ze strony chłopaków poszłam tam gdzie powiedziałam. Usiadłam na łóżku i wyjęłam z kieszeni fotografię, gładząc ją machinalnie. Pewnie się zastanawiacie czemu chciałam w swojej wyprawie dwóch chłopaków których znałam praktycznie kilka minut, prawda? Z czystego egoizmu. Jeden był dla mnie szalenie miły, a drugi wydawał się być pomocny. Poza tym nadal miałam w pamięci dwa ostatnie wersy przepowiedni. A przyjaciel co ze wszystkich miał być najlepszym, wrogiem się stanie chcąc uczynić świat lepszym... O co mogło w tym chodzić? Pewnie, jakiś przyjaciel mnie zdradzi, ale jak będzie chciał "uczynić świat lepszym"? A nie mogę trzymać się z dala od wszystkich moich znajomych w obawie przed jakąś głupią przepowiednią! Znowu dopiero po dziesięciu minutach dobijania się to drzwi zorientowałam się, że ktoś coś ode mnie chce. Otworzyłam, zostawiając fotografię na łóżku.
- Można wejść?- zapytał Leo. Za nim zobaczyłam Diega. Odsunęłam się, wpuszczając chłopaków do środka. Syn Hefajstosa walnął się bezpardonowo na łóżko, a syn Posejdona usiadł na krześle. Ja przycupnęłam obok Lea.
- Więc? O co chodzi?- zapytałam po dłuższej chwili ciszy.
- Masz jakiś plan?- zapytał prosto z mostu Diego. Pokręciłam przecząco głową.
- Wiem tylko tyle, że mamy wbić do Delf i znaleźć Złoty Łuk-odparłam. Chłopak westchnął.
- To niewiele...
- Ale wystarczająco dużo, aby zrobić cokolwiek-obronił mnie Leo, mówiąc to trochę wyzywającym tonem.
- Sorry, nie chciałem, aby to tak zabrzmiało-powiedział Diego patrząc na mnie przepraszającym tonem. Skinęłam głową na znak, że nie obraziłam się na niego.
- Jutro rano coś wymyślę, dobrze?- powiedziałam, siląc się na uśmiech. Syn Posejdona skinął głową. Wstał i po prostu wyszedł, ale Leo jakoś nie chciał się ruszyć z mojego łóżka.
- Kto to jest? Ten facet obok ciebie-zapytał. Zajrzałam mu przez ramię. Trzymał w ręku moją fotografię. Miałam na niej jakieś osiem lat i przedstawiała moment, w którym tata stał obok mnie, pokazując jak strzelać z łuku.
- To mój tata-odparłam, zabierając mu zdjęcie.
- Jest dla ciebie kimś ważnym?
- Tak, w końcu to mój ojciec. Dbał o mnie odkąd pamiętam. Byłam u niego zawsze na pierwszym miejscu, starał się aby z mojej twarzy nigdy nie znikał uśmiech...A ja mu uciekłam właśnie ze szkoły-powiedziałam, starając zapanować nad głosem. Oczywiście mi nie wyszło, za każdym kolejnym słowem łamał mi się coraz bardziej aż w końcu nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Leo mnie objął.
- Nie martw się -powiedział. - Jestem pewien, że gdyby cię teraz widział byłby z ciebie dumny.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Mam taką nadzieję.
***
Hejoooo ^^ Jak Wam się podobało? Postarałam się, aby było trochę dłuższe niż zwykle. :P Dedyk dla Maji ^^
Sonia

czwartek, 26 lutego 2015

8. Udaje mi się wszytkich okłamać

 
Kiedy się obudziłam, leżałam na poduchach w jaskini ,a nade mną majaczyła się czyjaś zatroskana twarz. Nie rozpoznałam jej. Moje oczy działały tak, jak oczy krótkowidza bez okularów, a nawet gorzej. Widziałam niby coś, ale wszystko było rozmazane. Widziałam kolory. Przewagę fioletowego, jakieś pomarańczowe elementy... Słyszałam też jakieś rozmowy, ale brzmiały jak zbitka wszystkich języków świata. Nie mogłam rozdzielić słów, dźwięki brzmiały w moich uszach jak odgłosy dzikich zwierząt. Chciałam się poruszyć, ale moje ciało było jak z ołowiu. Jednak po paru minutach wszystko to minęło. Wzrok mi się wyostrzył, rozmowy zaczęły na powrót brzmieć zrozumiale. Twarz, którą widziałam przedtem należała do Percy'ego. Pomarańczowy kolor był na koszulkach dwóch innych obozowiczów. Jednym z nich była Ann. Drugim był chłopak, którego nie rozpoznałam. Miał gęste, kręcone, ciemne włosy, brązowe oczy, spiczaste uszy i dziecinną twarz. Chłopak był przeciętnej postury, ale z tego co dojrzałam z twarzy nie schodził uśmiech. Zauważyłam też, nie leżałam w takiej pozycji w jakiej upadłam. Pamiętałam ,że zanim zemdlałam, to upadłam na plecy, a teraz leżałam na boku z głową wspartą, jak mniemam na kolanie Percy'ego. Kiedy próbowałam się przewrócić, syn Posejdona poczuł wreszcie, że się obudziłam i zawołał:
- Ej, ludzie! Diana się obudziła!
- Bogowie, nie strasz nas tak nigdy więcej!- wykrzyknęła Annabeth, przytulając mnie na dzień dobry. Rachel stała za nią. Zaniepokoiło mnie to,że nigdzie nie widziałam tego chłopaka z którym rozmawiała.
- Czy to co usłyszałaś, było na prawdę takie straszne?- zapytała zatroskana ruda.
- Nie, nie było-skłamałam. - Po prostu miałam trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień i moje ciało musiało jakoś odreagować-dodałam najbardziej uspokajającym tonem na jaki mnie było stać.
- Ja też tak mam, kiedy patrzę w lustro, nie martw się-usłyszałam męski głos za sobą. Wszyscy się roześmiali, włącznie ze mną.
- Tak Leo, wiemy, że porażasz urodą nawet samego siebie-powiedział ze śmiechem Percy. A więc ten chłopak nazywał się Leo... Fajne imię. Gdybym nie leżała sobie na kolanach chłopaka Annabeth, nadal mając trudności ze wstaniem to bym się z nim przywitała ja człowiek. Chyba ten Leo to zauważył, bo bezpardonowo wziął mnie po pachy i postawił do pozycji pionowej. Odwróciłam się w jego kierunku i wyciągnęłam do niego rękę.
- Diana Davenporth, córka Artemidy- powiedziałam, mimowolnie się uśmiechając.
- Leo Valadez, syn Hefajstosa- odparł ściskając moją dłoń, odwzajemniając uśmiech. W tym momencie Ann zaczęła grzebać po kieszeniach wyraźnie czegoś szukając. Wreszcie z tylnej kieszeni dżinsów wyjęła srebrny medalik w kształcie serca zawieszony na równie srebrnym łańcuszku.
- Dziewczyna od Hekate ci to zrobiła. Medalik jest otwierany i gdy będziesz potrzebowała swojej broni po prostu go otwórz. Kiedy skończysz walczyć, przejedź po grawerunku z podpisem twojej mamy, wtedy łuk zmieni się w ten medalik-powiedziała dając mi go. Starłam się go sobie zapiąć na szyi, ale ręce tak mi się trzęsły, że było to prawie niemożliwe.
- Pomóc ci?- zaoferował się Leo. Skinęłam potakująco głową. To z czym ja się męczyłam z pięć minut on zrobił w trzy sekundy.
- Diana pamiętasz o czym była wróżba?- zapytał Percy, kiedy łańcuszek zawisł już na mojej szyi, a ja z synem Hefajstosa usiedliśmy.
- Oczywiście, że tak -powiedziałam. - Aż tak mocno nie uderzyłam się w głowę.
- Powiesz ją nam?- odezwała się Annabeth. Skinęłam głową.
- Apolla skradziony został Łuk Złoty
Dziecię bogini co miała dochować cnoty
Zwrócić broń musi do dnia najjaśniejszego
Wróg za przyjaciela ujdzie najlepszego -wyrecytowałam, celowo pomijając ostatnie dwa wersy.
- To wszystko?- zapytał zaskoczony Percy. Przygryzłam wargę. Nie chciałam ich okłamywać, ale nie chciałam mówić tych ostatnich wersów. Przerażały mnie, sprawiały iż nie wiedziałam komu mam ufać. I byłam się o to, kogo mogłabym utracić.
- Tak, to wszystko-odpowiedziałam, starając się nie odwracać wzroku. Chyba mi uwierzyli na słowo. - Jak sądzicie co się z tym łukiem stało? Przecież od tak nie wyparował!- dodałam, zmieniając z lekka temat.
- Ktoś chce skłócić bogów.  I jestem pewna, że to ktoś z Obozu maczał w tym palce-powiedziała Annabeth. Pokiwałam głową.
- Tylko, że nadal nie wiemy nawet gdzie ten Łuk może być schowany, ani nawet jak go oddać-powiedziałam zmartwiona.
- Oddać to jeszcze pół biedy. Wjeżdżasz na sześćsetne piętro Empire State Bulding i stamtąd już prosta droga na Olimp. Ale gdzie może być Łuk... To nie mam zielonego pojęcia-westchnął Percy. Spojrzałam na Rachel.
- Może udałby ci się zobaczyć coś? Jakąkolwiek wskazówkę!- zapytałam jej. Pokręciła głową.
- Nie wiem czy tak się da. Nie da się mieć takiego widzenia na zawoł...-zaczęła, ale po chwili się poderwała i podbiegła do czystego płótna, założonego na pobliską sztalugę. Chwyciła w ręce paletę z farbami i pędzel i zaczęła coś malować. Wszyscy wpatrywaliśmy się w nią w skupieniu. Po jakimś czasie wyprostowała się, wskazała pędzlem na obraz i powiedziała:
- Tam znajdziesz Łuk.
Podeszłam do malunku i mu się uważnie przyjrzałam. Bez wątpienia było to starożytne, greckie miasto. Wiedziałam, że gdzieś już je widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Za moimi plecami Annabeth pstryknęła palcami.
- Przecież to są Delfy! Czemu Apollo nie może znaleźć swojego Łuku na własnym terytorium?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale wiem, że musimy się tam w miarę szybko dostać. Jeśli dobrze myślę, ten "najjaśniejszy dzień" w mojej przepowiedni oznacza pierwszy dzień lata, czyli dwudziestego pierwszego czerwca, który wypada za trzy tygodnie. Muszę wyruszyć jak najszybciej-powiedziałam, odwracając się w stronę moich przyjaciół.
- Możesz wziąć dwóch towarzyszy ze sobą-powiedział do mnie Percy. Skinęłam głową. Już wiedziałam kogo chcę zabrać.
***

Cześć miśki wy moje kochane! Jak się podobało? Mam nadzieję,że bardzo :) Dedyk dla Emily Anders! 
Sonia 

wtorek, 24 lutego 2015

7. Poznaję opętaną dziewczynę


Zbaraniałam. Przez dłuższy czas nie mogłam wykrztusić słowa. Minęło ładnych parę minut  nim odzyskałam głos i zdołałam się wydrzeć:
- Że ja bardzo przepraszam, co? Nigdy nie widziałam mojej mamy, o Apollu nie wspominając! Jak niby miałabym ukraść łuk?!
- Diana, uspokój się, my to wiemy -powiedział Percy, ściskając moją drugą rękę. - Tylko Apollo tego nie ogarnia. Poza tym pomyśl, gdybyś ty podejrzewała swoją siostrę o kradzież swojej ulubionej rzeczy, nie oskarżyłabyś jej dziecka o taki czyn?
Chciałam zasłonić uszy przed uspokajającym głosem chłopaka, ale dobrze wiedziałam, że ma rację. Skinęłam więc smutno głową.
- A najlepszym sposobem na to, żeby Apollo jakoś się uspokoił i przestał oskarżać Artemidę o kradzież jest oddanie przez ciebie tego nieszczęsnego łuku-powiedział Chejron.
- Czemu ja?! - wybuchłam. Na na litość bogów, ja niczemu nie jestem winna!
- Bo gdy mu go oddasz, Apollo na prawdę uwierzy, że to nie byłaś ty, ani nikt z otoczenia twojej mamy-wyjaśniła Annabeth. - Twoja mama cię potrzebuje- dodała. Moja mama mnie potrzebuje... Zabrzmiało poważnie. Z jednej strony nigdy jej nie widziałam, a z drugiej opiekowała się mną na swój sposób. Westchnęłam.
- Mogę pójść, chociaż kompletnie nie wiem gdzie -powiedziałam w końcu.
- Więc przyjmujesz misję?- zapytał Chejron. Pokiwałam potakująco głową. Co innego mogłam zrobić? - W takim razie powinnaś spotkać się z Wyrocznią. Percy, Annabeth zaprowadźcie ją tam.
Zabrzmiało jeszcze poważniej. Wstałam jednak z moimi przyjaciółmi. Zaprowadzili mnie do jakiejś dziwnej jaskini, zostawiając mnie u jej wejścia.
- Kiedy już skończysz, pójdź do Wielkiego Domu lub do siebie. Powinnam już wtedy mieć twój przemieniony łuk -powiedziała Ann na odchodnym. Wysiliłam się na uśmiech i weszłam do jamy. Musze przyznać, że była bardzo ładnie urządzona. Wyglądający na drogi fioletowy, połyskliwy materiał był artystycznie udrapowany na ścianach. Gdzieniegdzie były rozwieszone sznury koralików, drobnych perełek i kamieni księżycowych. W szklanych stojakach były poustawiane wiśniowe świece o zapachu shelibu. Wszędzie leżały różnokolorowe poduchy. Zauważyłam też płótna, sztalugi, mnóstwo farb oraz obrazów. Chciałam podejść do obrazu, aby mu się przyjrzeć z bliska, ale powstrzymał mnie czyjś głos.
- Czyżbyś przyszła do Wyroczni?
Odwróciłam się. Przede mną stała dziewczyna o zielonych oczach i długich, kręconych, rudych włosach. Jej skóra była usiana piegami. Była ubrana w poprzecierane dżinsy i czarny T-shirt a na głowie zawiązała zieloną bandanę. Uśmiechnęła się do mnie. - Jestem Rachel Dare i to ja pełnię obowiązki Wyroczni.
- Ty też jesteś herosem?- zapytałam trochę z głupia frant. Pokręciła głową śmiejąc się.
- Nie, ja jestem tylko widzącą przez Mgłę śmiertelniczką.
- Przepraszam? Czym jest Mgła?
- To jest taka siła, która ukrywa przed oczami śmiertelników zdarzenia, które zrobili herosi, przeinacza potwory czy broń na sprzyjający śmiertelnikom tok wydarzeń-wytłumaczyła mi Rachel, nadal się uśmiechając.
- O, sorki, jeszcze się nie przedstawiłam. Nazywam się Diana Davenporth, jestem córką Artemidy-powiedziałam, uśmiechając się. Wyraz twarzy dziewczyny się zmienił. Sprawiała wrażenie jakby nagle doznała głębokiego szoku.
- Wo.. wow- zdołała wykrztusić. Po chwili ochłonęła i powiedziała wyciągając rękę w moim kierunku: -Miło cie poznać.
- Ciebie też-odparłam, ściskając jej dłoń.
- Ooo... czekaj, przygotuj się. Zaraz dostaniesz swoją przepowiednię -powiedziała dziewczyna i wtedy zauważyłam, że zesztywniała, a wyraz jej twarzy stał się bezbarwny. Po chwili z jej ust i ,co było bardziej przerażające, z oczu, zaczęła się wyłaniać zielona mgła. Gdy opadła na podłogę zmieniła się w cztery znane mi osoby: tatę, Elizabeth, Percy'ego i Annabeth. Pierwsza zaczęła mówić do mnie Ann, ale nie mówiła swoim głosem tylko potrójnym Rachel:
- Apolla został skradziony Łuk Złoty...-No Ameryki nie odkryłaś pomyślałam sarkastycznie, ale jej widmowa postać zaczęła mówić dalej. - Dziecię bogini co miała dochować cnoty...
- Zwrócić broń musi do dnia najjaśniejszego -wciął jej się w słowo widmowy Percy, mówiąc nadal głosem Rachel. - Wróg za przyjaciela ujdzie najlepszego.
- A przyjaciel, co ze wszystkich miał być najlepszym, wrogiem się stanie, chcąc uczynić świat lepszym.-odezwał się tata, patrząc prosto na mnie, wywołując u mnie silne wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że to tak na prawdę nie on, ale nie mogłam znieść myśli, że mogłam go w jakiś sposób zawieść. Zapadła cisza. Myślałam, że to już koniec mojej przepowiedni, ale postaci nadal się unosiły przede mną. I wtedy Elizabeth dorzuciła chyba najgorszy dla mnie fragment.
- Potomkini srebrnej łuny łowczej dozna utarty osoby najdroższej.
W tym momencie mój mózg chyba uznał, że wystarczy mi tych wrażeń jak na jeden dzień i, że powinnam pójść spać. Innymi słowami? Zemdlałam.
***

Czeeeeeść hirołsy moje kochane! :* Jak Wam się podobała dzisiejsza notka? Bo ja jestem z niej baaardzo zadowolona! Dedyk dla Wiktorii Ziembakowskiej ^^
Sonia

niedziela, 22 lutego 2015

6. Zostaję ogłoszona złodziejką


Kiedy już ochłonęłam po spotkaniu z Diegiem, uznałam, że j warto by się rozpakować. Odszukałam swój plecak i wysypałam jego zawartość na futro niedźwiedzia. Zaczęłam je układać w szafie i na komodzie. Dopiero gdy dotarłam do strzał, przystanęłam. Uklękłam i ostrożnie wzięłam do ręki jedną z nich. Obróciłam ją grotem w swoją stronę. Annabeth miała rację. Grot tej strzały był wykonany z metalu nieznanym mi z nazwy, a jeśli chodzi o ten rodzaj broni byłam uważana za specjalistkę. To musiał być ten "niebiański spiż" o którym mówiła Ann. Jednak obracając strzałę poczułam pod palcami jakąś nierówność. Zaintrygowana podniosłam ją na wysokość oczu, aż w końcu znalazłam jej przyczynę. Na niej ktoś wygrawerował czyjeś imię. Pochyliłam się. Thalia. Zaskoczona zaczęłam przeglądać wszystkie strzały. Na każdej było wygrawerowane inne imię. Candy, Nancy, Igriana... Ktoś chyba zrobił jakąś zrzutę strzał specjalnie dla mnie. Wtedy wzięłam do ręki łuk. Przyglądając mu się zauważyłam jak jest pięknie wykonany. Gryf, grzbiet i oba ramiona były srebrne i rzeźbione w jakiejś kształty, które sprawiały wrażenie jakby wokół łuku oplotły się winorośle, a  cięciwa była niezwykle wytrzymała. an gryfie zobaczyłam grawerunek, tym razem większy i bardziej ozdobny niż na strzałach. Artemida. Łuk mamy! Skąd ona mogła wiedzieć, że... Chociaż... Jakbym sięgnęła pamięcią wstecz to ten łuk pojawiał się już wcześniej. Na każdym survivalu, czy nawet na salach ćwiczebnych... Czyli... jednak mama na swój sposób o mnie dbała! Poprawił mi się humor. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Wstałam rozpromieniona i otworzyłam. Kiedy zobaczyłam, że w drzwiach stoją Percy z Ann to od razu rzuciłam się chłopakowi na szyję, piszcząc:
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
- Nie ma za co, a o co chodzi?- zapytał rozbawiony, o mało co się nie przewracając.
- Nie o co, ale o kogo! Dzięki za nasłanie na mnie Diega!
W tym momencie Annabeth zaczęła się zwijać ze śmiechu, za to Percy wyglądał na mocno skonfundowanego.
- A w czym takim on ci pomógł?- zapytał, gdy go już puściłam. Annabeth poczochrała mu włosy ze śmiechem.
- Jak ty nic nie rozumiesz Glonomóżdżku- powiedziała, a po chwili dodała, z lekka poważniejąc. -Diana, Cherjron wzywa cię do Wielkiego Domu.
Zbaraniałam. Przecież byłam na Obozie dopiero od kilku godzin! Nie zdążyłabym nabroić aż tak bardzo! Ale tylko skinęłam głową i już miałam pójść za nimi, gdy Percy zajrzał mi przez ramię do pokoju.
- Polubiłaś ten łuk, co? -zapytał przyklękając przy broni.
-Jest mojej mamy. Strzały też są czyjeś-odpowiedziałam, na dowód pokazując im grawerunki. Brwi Percy' ego uniosły się tak wysoko, jakby chciały mu uciec z twarzy.
- Daj mi ten łuk ze strzałami. Poproszę kogoś od Hekate aby ci go zaklął w ten sposób jak miecz Percy'ego- powiedziała Annabeth wyciągając rękę po broń.
- To znaczy, że z długopisu zrobi się ten łuk z tymi strzałami? - zapytałam podekscytowana, dając jej mój podarunek.
- Coś w tym stylu- odparła i dopiero wtedy ruszyliśmy do Wielkiego Domu. Kiedy doszliśmy na rozległy taras, oprócz Chejrona zobaczyłam najbardziej osobliwego faceta, jakiego kiedykolwiek było mi dane wżyciu zobaczyć. Gruby, stosunkowo niski w hawajskiej koszuli w tygrysim wzorze, o czarnych, niemal fioletowych włosach i przekrwionych oczkach. Grali w karty. Na nasz widok mruknął:
-Siadajcie.
Percy i Ann usiedli, a ja poszłam w ich ślady, bo domyśliłam się, że to jest ten Pan D. o którym mówił mi Diego. Chejron spojrzał na mnie.
- Odpoczęłaś Diano?
Skinęłam potakująco głową, nadal nie wiedząc co takiego nabroiłam.
- To dobrze. Zauważyłaś, że ostatnio to dzień i noc jakby kłócą się ze sobą?
Pokręciłam przecząco głową. Co, niby ja jestem tego przyczyną?
- Artemida i Apollo kłócą się o coś co zostało skradzione, a twój wujek oskarża o to twoją mamę.
W mojej głowie pojawiły się dwie nowe wiadomości. Jedną była złość. Jaki prawem ją oskarża? Mam by tego na pewno nie zrobiła! A druga to była myśl na temat tego, aby przez jakiś czas trzymać się z dala od dzieci Apolla.
- Apollowi skradziono Złoty Łuk, najważniejszy z jego broni, jest do niego bardzo przywiązany. Wie, że bóg bogowi nie może nic skraść, musi się posłużyć jakimś śmiertelnikiem bądź herosem. Na początku podejrzewał którąś z łowczyń Artemidy...
- Po co mojej mamie byłby jakiś Złoty Łuk?- zapytałam skonfundowana.
- Szczerze, sam tego nie wiem... Może Apollo wierzy, że jego siostra chce zająć władzę na całym niebie? W każdym razie, Artemida uznała ciebie...
- A Apollo sądzi, że to ty mu ukradłaś Łuk- dokończyła Ann, mocno ściskając mnie za rękę.
***

Siemanko ^^ Jak się dzisiaj podobało? :P Dedyk dla Oliwii ^^
Sonia
P.S. Wypowiedzcie się o wyglądzie bloga c;

wtorek, 17 lutego 2015

5. Przystojny chłopak najeżdża mi na dom


Na miękkich nogach szłam za Chejronem. Nie obchodziło mnie dokąd mnie prowadzi. Chciałam tylko walnąć się na łóżko, pomyśleć, popłakać... Ewentualnie w odwrotnej kolejności. Percy i Ann gdzieś zniknęli, zostawiając mnie pod opieką centaura. Na moje szczęście facet jakby czytał w moich myślach, bo gdy wreszcie się zatrzymaliśmy moim oczom ukazał się piękny, srebrny domek z mosiężną ósemką nad drzwiami.
- Domek Artemidy. Rozpakuj się i odpocznij, dziecko-powiedział Chejron i pogalopował sobie gdzieś. Otworzyłam drzwi, zatrzaskując je z całej siły za sobą. W środku znajdowały się zwykłe łóżka ze srebrną pościelą, toaletka z lustrem i miejscem na kosmetyki, posrebrzone komody i szafy. Na suficie wisiała lampa w kształcie półksiężyca, na ścianach futra zwierząt, a na dywanie leżało wielkie futro niedźwiedzia. Rzuciłam się  na najbliżej stojące łóżko ,rzucając plecak gdzieś w kąt. Głupio mi się przyznać, ale w ciągu kilku sekund zamieniłam się w ogromną fontannę łez. Pokrótce cała poduszka była mokra. Za co, za co, za co, za co! Dlaczego moją mamą nie mogła być... No choćby Afrodyta! Nie, zostanę dzieckiem bogini, która nienawidzi mężczyzn i w dodatku nigdy nie miała żadnych dzieci! Za co, za co, za co, za co?! I co, niby jak się urodziłam?! Miałam szansę zostać najbardziej wytykanym dzieckiem na Obozie! Czemu ja mam zawsze pod górę?! Czemu zawsze muszę odstawać od grupy?! Tak się skupiłam na płaczu  i biadoleniu nad sobą, że dopiero po dziesięciu minutach się zorientowałam iż ktoś się dobija do moich drzwi. Nie dadzą mi teraz chwili, aby mnie nie wytykać! Jednk  wzięłam kilka głębokich wdechów, uspokoiłam się i otworzyłam drzwi. Kiedy zobaczyłam kto w nich stoi miałam ochotę je zatrzasnąć, ale nie ze złości, tylko z zawstydzenia. Osobnik stojący przede mną był... ZNIEWALAJĄCO PRZYSTOJNY! Śliczne, gęste, ciemne włosy i piękne niebieskie oczy... A kiedy się do mnie uśmiechnął, poczułam się, jakbym się znalazła na Polach Elizejskich. Dopiero wtedy się zorientowałam, że on coś do mnie mówi. Wysiliłam umysł, aby skupić się na jego słowach.
- ...a nazywam się Diego Holmes- powiedział, wyciągając do mnie rękę. Uścisnęłam ją, mając nadzieję, że nie jestem cała czerwona.
- Diana Davenporth. A ty jesteś z...?
- Domek numer trzy -odparł, a gdy zobaczył moją nic nierozumiejącą minę dodał: - Domek Posejdona.
Na dźwięk imienia akurat tego boga, w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
- Percy cię tu przysłał? -zapytałam, za całych sił się starając, aby mój głos zabrzmiał gniewnie, tak samo, jak wyraz twarzy.
- Sam nie mógł przyjść. Poszedł razem z Annabeth do Wielkiego Domu i oprosił mnie abym ci dotrzymać towarzystwa.
- Dokąd?- zapytałam skonfundowana, równocześnie obiecując sobie , że przy najbliższej okazji wyściskam Percy' ego za tak genialny pomysł.
- Do... Dyrekcji Obozu, Pan D. , dyrektor ich wezwał-odpowiedział, przez chwilę szukając odpowiedniego słowa na określenie Wielkiego Domu. Wszedł do środka, aja zamknęłam za nim drzwi. Rozejrzał się, a jego wzrok padł na łóżko, na którym przed chwilą ryczałam. - Płakałaś?- zapytał.
- Nie- odparłam, czując, że się powoli czerwienię. Podszedł bliżej łóżka i podniósł poduszkę, którą zalałam swoimi łzami.
- Doprawdy? Tę poszewkę można z powodzeniem wyżymać jak mokrą ścierkę i miałbym z litr wody do morza.
Myślałam, że się zapadnę pod ziemię.
- To nic takiego-odparłam, odzyskując panowanie nad głosem. Wzruszył ramionami.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć-powiedział, kierując się w stronę drzwi, a ja podreptałam za nim. Otworzył drzwi i się obrócił. Położył sobie dłoń na tyle głowy. - No... To cześć.
- Cześć -odparłam. Oddalił się a ja gapiłam się na niego jak ciele na malowane wrota. Kiedy już zupełnie zniknął mi z oczu, zamknęłam drzwi i zsuwając się po nich przegryzłam wargę.
- Wow...-westchnęłam cicho, a po chwili uśmiechnęłam się ironicznie. Najwidoczniej nie odziedziczyłam wstrętu do mężczyzn po mamie... Chociaż Ann coś w drodze na Obóz wspominała o błogosławieństwach innych bogów... Chyba Afrodyta mnie polubiła...
***

Sul,sul! Jaak się podobało? Trochę dłuższe od poprzedniego, mam nadzieję,że to Was cieszy ^^ Dedyk dla Zoe, za ten piękny art Diega ^^
Sonia
P.S. Jak Wam się podobają piosenki z playlisty?