- Ej, ludzie! Diana się obudziła!
- Bogowie, nie strasz nas tak nigdy więcej!- wykrzyknęła Annabeth, przytulając mnie na dzień dobry. Rachel stała za nią. Zaniepokoiło mnie to,że nigdzie nie widziałam tego chłopaka z którym rozmawiała.
- Czy to co usłyszałaś, było na prawdę takie straszne?- zapytała zatroskana ruda.
- Nie, nie było-skłamałam. - Po prostu miałam trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień i moje ciało musiało jakoś odreagować-dodałam najbardziej uspokajającym tonem na jaki mnie było stać.
- Ja też tak mam, kiedy patrzę w lustro, nie martw się-usłyszałam męski głos za sobą. Wszyscy się roześmiali, włącznie ze mną.
- Tak Leo, wiemy, że porażasz urodą nawet samego siebie-powiedział ze śmiechem Percy. A więc ten chłopak nazywał się Leo... Fajne imię. Gdybym nie leżała sobie na kolanach chłopaka Annabeth, nadal mając trudności ze wstaniem to bym się z nim przywitała ja człowiek. Chyba ten Leo to zauważył, bo bezpardonowo wziął mnie po pachy i postawił do pozycji pionowej. Odwróciłam się w jego kierunku i wyciągnęłam do niego rękę.
- Diana Davenporth, córka Artemidy- powiedziałam, mimowolnie się uśmiechając.
- Leo Valadez, syn Hefajstosa- odparł ściskając moją dłoń, odwzajemniając uśmiech. W tym momencie Ann zaczęła grzebać po kieszeniach wyraźnie czegoś szukając. Wreszcie z tylnej kieszeni dżinsów wyjęła srebrny medalik w kształcie serca zawieszony na równie srebrnym łańcuszku.
- Dziewczyna od Hekate ci to zrobiła. Medalik jest otwierany i gdy będziesz potrzebowała swojej broni po prostu go otwórz. Kiedy skończysz walczyć, przejedź po grawerunku z podpisem twojej mamy, wtedy łuk zmieni się w ten medalik-powiedziała dając mi go. Starłam się go sobie zapiąć na szyi, ale ręce tak mi się trzęsły, że było to prawie niemożliwe.
- Pomóc ci?- zaoferował się Leo. Skinęłam potakująco głową. To z czym ja się męczyłam z pięć minut on zrobił w trzy sekundy.
- Diana pamiętasz o czym była wróżba?- zapytał Percy, kiedy łańcuszek zawisł już na mojej szyi, a ja z synem Hefajstosa usiedliśmy.
- Oczywiście, że tak -powiedziałam. - Aż tak mocno nie uderzyłam się w głowę.
- Powiesz ją nam?- odezwała się Annabeth. Skinęłam głową.
- Apolla skradziony został Łuk Złoty
Dziecię bogini co miała dochować cnoty
Zwrócić broń musi do dnia najjaśniejszego
Wróg za przyjaciela ujdzie najlepszego -wyrecytowałam, celowo pomijając ostatnie dwa wersy.
- To wszystko?- zapytał zaskoczony Percy. Przygryzłam wargę. Nie chciałam ich okłamywać, ale nie chciałam mówić tych ostatnich wersów. Przerażały mnie, sprawiały iż nie wiedziałam komu mam ufać. I byłam się o to, kogo mogłabym utracić.
- Tak, to wszystko-odpowiedziałam, starając się nie odwracać wzroku. Chyba mi uwierzyli na słowo. - Jak sądzicie co się z tym łukiem stało? Przecież od tak nie wyparował!- dodałam, zmieniając z lekka temat.
- Ktoś chce skłócić bogów. I jestem pewna, że to ktoś z Obozu maczał w tym palce-powiedziała Annabeth. Pokiwałam głową.
- Tylko, że nadal nie wiemy nawet gdzie ten Łuk może być schowany, ani nawet jak go oddać-powiedziałam zmartwiona.
- Oddać to jeszcze pół biedy. Wjeżdżasz na sześćsetne piętro Empire State Bulding i stamtąd już prosta droga na Olimp. Ale gdzie może być Łuk... To nie mam zielonego pojęcia-westchnął Percy. Spojrzałam na Rachel.
- Może udałby ci się zobaczyć coś? Jakąkolwiek wskazówkę!- zapytałam jej. Pokręciła głową.
- Nie wiem czy tak się da. Nie da się mieć takiego widzenia na zawoł...-zaczęła, ale po chwili się poderwała i podbiegła do czystego płótna, założonego na pobliską sztalugę. Chwyciła w ręce paletę z farbami i pędzel i zaczęła coś malować. Wszyscy wpatrywaliśmy się w nią w skupieniu. Po jakimś czasie wyprostowała się, wskazała pędzlem na obraz i powiedziała:
- Tam znajdziesz Łuk.
Podeszłam do malunku i mu się uważnie przyjrzałam. Bez wątpienia było to starożytne, greckie miasto. Wiedziałam, że gdzieś już je widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Za moimi plecami Annabeth pstryknęła palcami.
- Przecież to są Delfy! Czemu Apollo nie może znaleźć swojego Łuku na własnym terytorium?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale wiem, że musimy się tam w miarę szybko dostać. Jeśli dobrze myślę, ten "najjaśniejszy dzień" w mojej przepowiedni oznacza pierwszy dzień lata, czyli dwudziestego pierwszego czerwca, który wypada za trzy tygodnie. Muszę wyruszyć jak najszybciej-powiedziałam, odwracając się w stronę moich przyjaciół.
- Możesz wziąć dwóch towarzyszy ze sobą-powiedział do mnie Percy. Skinęłam głową. Już wiedziałam kogo chcę zabrać.
***
Cześć miśki wy moje kochane! Jak się podobało? Mam nadzieję,że bardzo :) Dedyk dla Emily Anders!
Sonia
Good job! :)))
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się rozdział ♥
Pisz dalej i jak najwięcej weny *u* :*
Dziękuję za dedyk :) Leo..... <3 awwww
OdpowiedzUsuń"Ja też tak mam, kiedy patrzę w lustro, nie martw się-usłyszałam męski głos za sobą. Wszyscy się roześmiali, włącznie ze mną.
- Tak Leo, wiemy, że porażasz urodą nawet samego siebie" <3 świetne
Leoś na misji, a może Diego....e co tam, weźmy obu!!!!! Albo Percyego jeszcze i może Ann...Ann by się przydała.
Ann i Percy jadą z Dianą Xd
OdpowiedzUsuń*Nadal wkurza mnie, że ojciec mógłby o coś takiego oskarżyć ciocię Artemidę...*
Zamknij się, bo skłócę Percabeth w blogu! *I tak masz zamiar to .... Upsss... Sorry...* Zabiję cię Nessi!!!
Rozdział mi się meega.spodobał, bo Leo ^^ *no....ostatnio razem z nim i braćmi Hood położyliśmy niewidzialne pierdzące poduszki na ławki koło stołu Afrodyty. Hhahahah xd Ale były wściekłe :p * Nessi, cicho! Nie mogę się doczekać misji :D
Pozdrawiam ;D